Dziś niestety już ostatni dzień zwiedzania.
Nasza wizyta w Bangkoku była by niekompletna bez Pałacu Królewskiego. Został on zbudowany w 1782r. i służył rodzinie królewskiej przez 150 lat. Dzisiaj jest atrakcją turystyczną. Żeby wejść do Pałacu należy się odpowiednio ubrać, zakryte ramiona, kolana, stopy.
Budynek Phra Mondop to biblioteka. Nie jest dostępna dla zwiedzających, ale jest wspaniała na zewnątrz. Kolorystyka budynku, misterne wzory przykuwają uwagę zwiedzających. Wejść pilnują monstrualnych rozmiarów strażnicy w ubiorach z Ramakien ( tajski epos narodowy )
W obrębie pałacu znajduje się Wat Phra Kaeo czyli Świątynia Szmaragdowego Buddy. Posąg Buddy pochodzi z XVIw. i jest jednym z najważnieszych wizerunków Buddy w Tajlandii. Posąg jest zadziwiająco mały. 66 centymetrowej wysokości figurka wyrzeźbiona jest z jednej bryły jadeitu (a nie szmaragdu). Szmaragdowy Budda zasiadający na pięknym tronie, ubrany jest w szatę adekwatną do panującej pory roku. Uroczystościom zmiany okrycia Buddy, które mają symboliczny charakter, przewodzi panujący władca lub wyznaczony przez niego książe. Nie mieszkają tutaj mnisi jak w innych tajskich świątyniach. Zdjęć w środku nie można robić, ale z zewnątrz świątyni tak.
Po wyjściu ze świątyni należy podejśc do dużego naczynia z woda i zamoczyć kwiat lotosu w wodzie i dotknąc nim głowy. Kwiaty te symbolizują czystość myśli Buddy.
Wzdłuż marmurowej podstawy całej konstrukcji świątynii biegnie rząd pozłacanych brązowych garud (pół ptak, pół człowiek).
Przed świątynią składa się dary dla Buddy w postaci jedzenia. Jedzenie rozdawane jest potem biednym.
Na terenie Pałacu Królewskiego znajduję się Ministerstwo Finansów.
Najważniejszą budowlą jest Czarki Maha Prasat czyli Wielki Pałac Tronowy. Budowla miała być nakryta kopułą, jednak dwór królewski zdecydował iż dla zachowania harmonii z otaczającymi budynkami bardziej odpowiednim będzie dach w stylu tajskim.
Na południe od Wielkiego Pałacu stoi Wat Pho. Jest to największa świątynia Bangkoku. Znajduje się tu gigantyczny posąg odpoczywającego Buddy o długości 46 metrów i wysokości 15 m.
Warto zwrócić uwagę na stopy, które mają 3 metry wysokości i są inkrustowane masą perłową. Widać na nich 108 symboli, po których można poznać człowieka oświeconego.
Tuż za posągiem można kupić naczynie z 108 monetami. Wrzuca się je do 108 naczyń rozstawionych w świątyni – na szczęście.
W wewnętrzne ściany pawilonu medycznego wmurowano kamienne tablice, na których pokazano główne techniki masażu.
Wchodzimy jeszcze do jakiejś świątyni z wizerunkiem Buddy
Potem jeszcze chwilę spacerujemy po terenie Wielkiego Pałacu.
Zerkamy przez drzwi do pustej sali szkolnej.
Opuszczamy Wielki Pałac i udajemy się w następne miejsce.
Dochodzimy do rzeki i wsiadamy do łodzi, by przepłynąć kanałami (klongami) wokół rzeki Menam. Bangkok był kiedyś miastem na wodzie. Pierwsze domy budowane były bezpośrednio przy brzegu rzeki, a następne przy tworzonych na bieżąco klongach. Łodzie kiedyś stanowiły najważniejszy środek transportu. Dzisiaj rzeka nie jest już tak ważna jak kiedyś, ale płynąc kanałami można choć na chwilę poczuć się jak w tamtych czasach. Łodzie są ozdobione. Domy przy kanałach są w wiekszości zaniedbane.
Podpływamy do jakiegoś pomostu. Pan od łodki trąbi i po chwili wychodzi mnich. Sprzedaje nam chleb. Gdy kawałek wrzucamy do kanału pojawia się mnóstwo ryb.
Życie toczy się tu dalej. Wprost z łodzi można kupić owoce, warzywa, gorące jedzenie J
Z rzeki dostrzegamy Wat Arum. Podpływamy do brzegu i udajemy się do niej. Wat Arun – Świątynia Świtu jest jednym z najstarszych zabytków w Bangkoku. Bywa ona określana symbolem Bangkoku. Jej nazwa pochodzi od imienia hinduskiego bóstwa świtu – Aruny. Według legendy w 1767r. król Taksin dotarł do ówczesnej wioski Bangkoku i tej świątyni o świcie. Odrestaurował ją i rozbudował. Była potem przez jakiś czas główną świątynią Bangkoku.
Ściany świątyni udekorowane są tłuczoną porcelaną z Chin. Porcelaną pokryte sa posągi stojące wokół Wat Arun. Przez wiele lat był tu przechowywany posąg Szmaragdowego Buddy.
Na wieże można wejśc do drugiego poziomu po bardzo stromych schodach. Stopnie są dość wysokie. Wejść problem, ale z zejściem jest gorzej. Trzeba albo przodem, albo tyłem i obiema rękami trzymac się poręczy. Na zdjęciu może nie wyglądają na strome, ale uwierzcie mi są prawie że pionowe :)))
Po takim wysiłku mięśnie nóg nas bolą i nie wiemy czy to od wczorajszego masażu czy od wejścia na te schody.
Udajemy się do małego sklepiku i w końcu kupujemy jakieś pamiątki. Dziadek miał tu tyle wspaniałych rzeczy, że praktycznie można było wszystko brać. Piękne maski, specjalnie postarzane, zdobione pudełka, ceramika też robiona na starą, dzwonki, biżuteria. Coś jakby mini pchli targ. Ponieważ na jednej rzeczy nie skończyło się to dziadek dał nam naprawdę duży rabat.
Przysiadamy w jednym z barów pod chmurką. Czekając aż Tajka zrobi nasz obiad ( oczywiście wszystko na naszych oczach od początku przygotowywane, nic nie odgrzewane ) obserwujemy super kelnera. Kelner zauważa, że go obserwujemy i zaczyna nam pozować do zdjęć.
Oczywiście z wielką gracja i nam podał nasze posiłki. Pyszne jedzenie. W tej żółto-zielonej butelce jest ice tea z miodem. Nie przepadam za miodem, ale to jest pyszne. Szkoda, że u nas takiej nie ma.
Kelner zaczął się chyba za bardzo przed nami popisywać i babcia zapędziła go do zmywania naczyń J.
Ruszamy. Po drodze przejeżdżamy obok Wielkiej Hustawki. Jest to obiekt religijny, używany kiedyś w ceremoniach bramińskich. Została wybudowana w 1784r. i używano jej do jednej z dwunastu ceremonii religijnych. Mnisi huśtali się na niej jako część ceremonii przypominającej stworzenie śwata. W 1935 roku zakazano tej praktyki ze względu na bezpieczeństwo.
Jedziemy dalej.
Wzrokiem wyłapujemy samochody z ciekawymi rejestracjami. Tajowie bardzo wierzą w liczby i są gotowi zapłacić za ciekawy układ liczb np. taki jak tu nawet więcej niż za samochód.
Odebranie samochodu, motoru, skutera z salonu też wiąże się z liczbami. Tajowie idą do mnicha. A ten mówi o której godzinie i kiedy jest najlepszy moment na odebranie z salonu. Jeśli jest to 5:00 rano to nic nie szkodzi. Salon otworzą specjalnie dla nas o tej godzinie.
Docieramy do hotelu. Ponieważ mamy jeszcze troche czasu postanawiamy iść na spacer by poznać okolice hotelu. W Bangkoku bez problemu oprócz salonów masaży znajdziecie małe zakłady krawieckie, które są w stanie szybko uszyć ubrania jak od wielkich kreatorów mody. Są one określane jako „tani Armanii” . J
Mi za specjalnie okolica nie spodobała się. Fajniej było jak dla mnie przy poprzednim hotelu.
Na koniec idziemy jeszcze na kawę mrożoną i szarlotke.
W hotelu zamawiamy taksówkę, idziemy jeszcze dopiąć walizki i ruszamy na lotnisko. Nasz taksówkarz był jakiś nawiedzony. Coś tam zaczął mamrotać i śmiał się, że nie możemy go zrozumieć....ale dowiozł nas na lotnisko. Tym razem mimo, że jakis nawiedzony to uczciwy. Wziął za kurs 230 BHT (23 zł)…. Połowa tego co tamten naciągacz!
Do odlotu było jeszcze z 3 godziny czasu, ale i tak można było się odprawić. Oczekiwanie na wylot bardzo dłużyło się. Z nudów postanawiamy przejść się po sklepikach. Dopiero teraz widzimy jak ogromne jest tu lotnisko w porównaniu z naszym Okęciem. Nie było widać końca alejki ze sklepikami. Nawet do końca nie docieramy, bo przeciez i powrót zajmie nam troche czasu. Potem dojście do „gate`u” też zajmowało troche czasu. Niezła trzeba mieć kondycje do chodzenia tu J.
Potem oczekiwanie na wejście do samolotu i niestety pora wsiadać.