SANTIAGO DE CUBA 14 czerwiec 2007 (Kuba)


Dziś znajdziemy sie na drugim końcu wyspy.
Ale po kolei ...


Po śniadaniu pakujemy się w autokar i z bagażami ruszamy na lotnisko. Droga zajmuje nam z pół godziny. Lotnisko wygląda nieźle :).


 
 


Stajemy w kolejce do odprawy bagażowej, która pomimo, że bez komputerów, drukarek, odbywa się nawet szybko. Wszystko ok dopóki nie nadeszła nasza kolej. Kubańczyk, który nas obsługiwał cos pokręcił w swoich tabelkach. Na szczęście po chwili skupienia udało mu się zapanować nad pomazaną długopisem kartką. :))


Już bez bagaży idziemy do kontroli paszportowej...tu mała niespodzianka.... znów kolejka, z której każdy pojedynczo wchodzi za jakieś drzwi. Nadeszła moja kolej.... otworzyłam drzwi....eee strach ma wielkie oczy...to zwykła duża sala na której znajdowały się już odprawione osoby :)). Po sprawdzeniu bagażu podręcznego i paszportu mogę dołączyć do nich. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do odlotu. Trzeba było jakoś zabić nudę. Niestety jedynymi sklepikami były stoisko z pocztówkami i jakiś bufet marnie zaopatrzony. Usiedliśmy wiec przy stolikach wyglądających jak u nas za PRL-u i zaraz przysiedli się nasi nowi znajomi. Wspólnie rozmowa jakoś przyspieszała oczekiwanie. W pewnym momencie zgasło światło na lotnisku. ( Na Kubie w prywatnych domach brak dostaw prądu to normalka. W hotelach zapewniona jest ciągła dostawa....co okazało się nieprawdą ;) ale to w swoim czasie napisze. )
Zaczęliśmy snuć swoje teorie, że pewnie przez to będzie opóźniony wylot. Na szczęście to były tylko nasze przypuszczenia, a przerwa w dostawie prądu trwała około 10 min. Gdy zbliżała się już godzina naszego odlotu poproszono nas do wyjścia i udaliśmy się do samolotu.


 


Samolot mały, ale ogólnie bez zastrzeżeń.


 


Startujemy punktualnie.
Ponieważ lot miał trwać około 2 godz. spodziewaliśmy się , że dostaniemy cos do jedzenia, a przynajmniej kanapki. A tu ... nasz “posiłek”:


 
Na boku niektórzy marudzą, że nie pokazujemy się na zdjęciach, więc to zdjęcie wyżej jest specjalnie dla nich – to kawałek mojej nogi :-)




A to Kuba z okna samolotu:


 


Lot przebiegał spokojnie tylko od czasu do czasu rzucało. W końcu lądujemy w Santiago de Cuba. Lotnisko powitało nas deszczem.
 


Szybka odprawa i jedziemy na obiad do restauracji “Marina”, skąd mamy piękny widok na przesmyk.
 


Podczas obiadu przygrywał nam zespół z jakimś macho na czele. Grali bardzo fajnie, a na koniec próbowali sprzedać swoje płyty i to jakie... z ich autografami :-]. Ponieważ chciałam mieć ta płytę zaszpanowałam moją znajomością hiszpańskiego ( czyt. jednego zwrotu ) i spytałam o cenę. Ojjj... jak zaczął trajkotać po hiszpańsku :))) Z potoku słów dało się tylko wyłapać, że za płytę chcą 10 CUC.... uuu drogo. Ruszyło targowanie. Niestety nie chciał ceny którą ja dawałam więc podziękowaliśmy.... do dziś żałuję, że się uparłam, bo naprawdę fajnie grali .

Po obiedzie idziemy do autokaru, oczywiście w gotowości z aparatami

 


i ruszamy dalej.

Naszym następnym punktem jest twierdza El Morro. Dojeżdżamy na nią dość krętą drogą ( jak ja lubie takie drogi :) ).

Twierdza została zbudowana w XVII w. i miała odstraszać piratów. Podziw budzi skomplikowany układ mostów zwodzonych, fos, przejść i schodów.





 
 
Twierdza została zdobyta w 1662 r. przez pirata Myngsa, który ku swemu zdziwieniu odkrył, że nie jest strzeżona. W El Morro znajduje się Muzeum Piratów, a właściwie mini muzeum, bo jest to raptem jedna sala, z informacjami na temat pirackich napadów na Santiago w XVI w. Szczegółowe objaśnienie uzupełnia kolekcja zardzewiałej broni.
W twierdzy w ciemnych wilgotnych pomieszczeniach więziono niewolników z Afryki przeznaczonych na handel.

Po obejrzeniu wnętrz idziemy podziwiać fortece z zewnątrz. Tam już czyhają na nas “lokalni przewodnicy”. W twierdzy od zawsze stacjonowały wojska, a miejscowa przewodniczką zaproponowała nam , że oprowadzi nas po twierdzy i na początek pokaże balkon królewny  :-D . Czym prędzej tej pani podziękowaliśmy.


Ruszamy w dalszą drogę... mijamy typowo kubańskie “reklamy”
 


kolejki nawet do autobusów
 


i autostopowiczów


 


Mieszkańcy często poruszają się po wyspie autostopem. Wiąże się z tym scisle określona procedura. Urzędnicy nadzorują grupy autostopowiczów w wyznaczonych miejscach i kierują ich w kolejności przybycia do zatrzymujących się samochodów. Państwowe pojazdy nie mają wyboru i muszą zatrzymać się.


Docieramy do Granjita Siboney. Jest to mała farma, z zachowanymi śladami kul, gdzie Castro wraz z innymi rebeliantami planował w 1953r. atak na koszary Moncada w Santiago. Dzis w dawnym domostwie jest muzeum rewolucyjne z najcenniejszym eksponatem – rachunkiem z restauracji w Santiago, gdzie jedzono kolacje przed atakiem. Jest tez kolekcja odziezy poplamionej krwią. Zdjęć tam nie wolno robić... nie mi :-)



 



Jedziemy na cmentarz Santa Ifigenia. Kiedyś chowano tu mieszkańców według rasy i przynależności do klasy społecznej.

My na początku udajemy się w kierunku mauzoleum Jose Martiego.
 


Odbywa się tam co 30 min zmiana warty. Czekamy w gotowości z aparatami. Po chwili w głośnikach rozlega się dźwięk bębnów, a potem marsz. Pojawiają się żołnierze maszerujący defiladowym krokiem w rytm rewolucyjnego marsza. Żołnierze zostali starannie dobrani, żaden nie może mieć więcej niż 175 cm wzrostu, by nie musiał schylać się przy przechodzeniu pod belką u wejścia do grobowca .

 



Na cmentarzu są groby pierwszego kubańskiego prezydenta Tomasa Estrada Palmy.
 


i rodziny Bacardich




 

Rodzina Bacardich to ta od znanego kubańskiego rumu














A to inne groby

 


Docieramy do centrum Santiago de Cuba. Parque Cespedas tonie w zieleni. Zbierają się tu młodzi i starzy, biedni i bogaci. Ten plac to serce miasta. Nad placem góruje Catedral de Santa Ifigenia.



Mamy tu kilka minut wolnego, ale zdecydowanie za mało, żeby zagrać w szachy na co nas namawiano :)

Jedziemy na nocleg. Mijamy jakiś kościół



i kubańczyków grających w piłkę nożną



Na Kubie życie toczy się na ulicach. Na ulicy się plotkuje, ogląda przechodniów, bawi się, świętuje i gra



Ponieważ w Hawanie nie poszliśmy na “Tropicana Show” to tu po kolacji jedziemy na to przedstawienie. W drzwiach wita nas ogromny włochaty pająk. Gdy wszyscy go sfotografowali został przepędzony ))) Po zajęciu miejsc dostajemy po drinku. My oczywiście zamówiliśmy nasz ulubiony od niedawna, Piña Colade.

Tropicana – karaibski show, dużo barw, cekinów, piór, pocerowanych rajstop i rozpinających się przypadkiem staników. :)
Ogólnie są to scenki z historii Kuby. Nam z całego show podobał się finał, bo pokazali kubańską zabawę karnawałową...oczywiście mini, ale wrażenie mimo to zrobiła. Super !

 
 
 
 
 


To był długi dzień. Rano byliśmy jeszcze na zachodzie Kuby, a kładziemy się spać na wschodzie. Ech...

VIÑALES 13 czerwiec 2007 (Kuba)


Dzisiejszy dzień to spotkanie z kubańską przyroda. Po zwiedzaniu największego miasta Kuby Hawany udajemy się do prowincji Pinar de Rio w okolice Viñales by nacieszyć oczy widokami.


Dominują tam niezwykłe góry o spłaszczonych wierzchołkach nazywane mogotes. Tu rozciągają się żyzne pola, na których rośnie najlepszy tytoń na świecie, a rdzenni mieszkańcy – pinareños – uchodzą za najbardziej zacofanych na wyspie. Głównym środkiem transportu są tu wozy zaprzężone w bydło. Na pewno jest to jedno z piękniejszych miejsc na Kubie – przynajmniej dla mnie :-)


Do Viñales jedziemy autostradą. Rząd Castro próbując zrównać warunki życia w Pinar de Rio z resztą kraju zbudował autostradę wiodącą do Hawany. Ruch na autostradzie jest jednak mały. Co jakiś czas mijają nas głównie ciężarówki


 


i takie powozy
 


Gdy zjechaliśmy z autostrady widzimy stacje benzynowe
 


kubańczyków na przystankach
 


plantacje bananów
 


miasteczka ( sklep )
 


W drodze mamy krótki postój, gdzie można było napić się czegoś dla ochłody, kupić pamiątki.
 



My podziwialiśmy okolice.


 



Znaleźliśmy też szałas z suszącym się tytoniem




Potem jedziemy do fabryki cygar, w której nie można było robić zdjęć. My jednak ukradkiem coś tam pstryknęliśmy ...

 

  / zdjęcie zrobione z ukrycia przez P. / / zdjęcie zrobione z ukrycia przez P. /




W fabryce zwiedza się hale, gdzie robotnicy układają odpowiednio liście. Najlepsi zwijają do 150 cygar dziennie. W pracy wszyscy mogą palić do woli.

Na cygaro składają się 3 liście: wewnętrzny daje moc cygara, środkowy aromat, a zewnętrzny jest najładniejszy i od niego zależy czy cygaro pali się długo. Liście nie mogą być łamane tylko muszą być cięte. Cygara mierzą od 10 do 20 cm. Im grubsze tym bardziej aromatyczne i delikatne i im ciemniejsze tym mocniejszy smak. Na Kubie kwitnie czarny rynek, oferujący podróbki znanych marek. Podróby wyglądają jak oryginały, z folią i z banderolami producenta, ale jakość tytoniu może rozczarować. Oryginalne cygara powinny być w pudełku podobnej barwy. Numer jeden wśród kubańskich cygar to Cohiba.

Spod fabryki krętą drogą jedziemy do jaskini. Zatrzymujemy się po drodze by z tarasu widokowego hotelu Los Jezmines podziwiać mogotes. Widok piękny a mogotes są naprawdę niezwykłe.







 



Dla nas oczywiście widoki z tarasu to za mało. Oddalamy się na chwilę by zrobić zdjęcia korzeni drzew
 


Dojeżdżamy do jaskini Cuevo del Indio. Wąską ścieżką wśród bujnej zieleni ... jak w dżungli.... docieramy do wejścia jaskini.
 
Jaskinia służyła miejscowym plemionom Sibonejów za cmentarz i za schronienie podczas hiszpańskiej konkwistaty.

W jaskini jest dość duszno i wilgotno. Po około 300 metrach droga kończy się, a zaczyna podziemna rzeka. Tu wsiadamy w łodzie motorowe i płyniemy rzeką ku wyjściu. Kubańczyk, który prowadził motorówkę pokazuje nam a to skałę wyrzeźbioną przez czas niby w kształcie krokodyla, a to niby twarz Indianina.


 



W końcu docieramy do wyjścia.... i tu zapiera dech w piersiach....co za malowniczy widok! Zdjęcia niestety nie oddają tego:



 



Po wyjściu z jaskini mamy chwilę czasu na kupienie pamiątek. My ten czas wykorzystujemy na co innego. Obok kramiku z pamiątkami stał wielki byk. Oczywiście nikt oprócz nas nie odważył się by wsiąść na niego. Zanim się jednak na niego wdrapało właściciel poczarował byka palcem i coś tam powiedział pod nosem. “Hipnoza” działała, bo byk cierpliwie pozował do zdjęć i ani drgnął :-/ A tak wygląda ten byk z właścicielem. Fotki nasze na byku zachowamy dla siebie :-]
 


Następnym punktem jest Mural de Historial, gigantyczne malowidło na ścianie, którego wykonanie zlecił w latach 60 Fidel Castro. Mural przedstawia ewolucję człowieka aż po ostatnie ogniwo – Człowieka Socjalizmu. Malowidło jest regularnie odświeżane przez miejscowych malarzy.

 



Pod malowidłem w restauracji mamy obiad typowo kubański: ryż z fasolą i mięso. Oczywiście znów grają Guantanamere. Kelner proponuje nam Piña Colade. Oczywiście chcemy spróbować. Pychota !!! Potem już nigdzie na Kubie nie będziemy pić tak dobrej jak tu.
 


Ponieważ mieliśmy jeszcze trochę czasu do odjazdu autokaru to poszliśmy pod sam mur. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie weszli w jakąś dziurę ))). I tu, gdy kończyło się malowidło znaleźliśmy mała wnękę w skale wymalowaną podpisami ludzi, którzy byli tu. Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy do autokaru. Po drodze czekał na nas kelner. Okazało się, że za Piña Colade trzeba było płacić. Pewnie Niemcy wiedzieli, że nie jest wliczona w posiłek, nas nikt nie poinformował, a jakoś przez te kubańskie klimaty nie przyszło nam to do głowy :-/
Nie mieliśmy przy sobie pieniędzy, bo wszystko oprócz aparatów zostało w autokarze, więc musieliśmy pożyczyć od Lupy.

Gdy już odjeżdżaliśmy pogoda psuła się coraz bardziej i słychać było lekkie grzmoty w oddali. Ruszyliśmy z powrotem do hotelu w Hawanie. Zza okien autokaru, z nosami przy szybie podziwialiśmy krajobrazy Pinar de Rio.



 



Niestety oglądanie tych pięknych widoków przerwał deszcz. Szyby zostały zalane strugami wody i nic nie było widać. W końcu jesteśmy na Kubie w porze deszczowej.
 


Gdy wróciliśmy do hotelu w Hawanie po deszczu nie było śladu. Ponieważ kubański deszcz nie powoduje ochłodzenia jak nasz polski )) to pobiegliśmy na basen ochłodzić się. W basenie spotkaliśmy naszych współtowarzyszy z autokaru.


Wieczór upłynął nam na kąpieli w basenie połączonej z integracją z Niemcami. :-D
To był kolejny piękny kubański dzień.