Dziś znajdziemy sie na drugim końcu wyspy.
Ale po kolei ...
Po śniadaniu pakujemy się w autokar i z bagażami ruszamy na lotnisko. Droga zajmuje nam z pół godziny. Lotnisko wygląda nieźle :).
Stajemy w kolejce do odprawy bagażowej, która pomimo, że bez komputerów, drukarek, odbywa się nawet szybko. Wszystko ok dopóki nie nadeszła nasza kolej. Kubańczyk, który nas obsługiwał cos pokręcił w swoich tabelkach. Na szczęście po chwili skupienia udało mu się zapanować nad pomazaną długopisem kartką. :))
Już bez bagaży idziemy do kontroli paszportowej...tu mała niespodzianka.... znów kolejka, z której każdy pojedynczo wchodzi za jakieś drzwi. Nadeszła moja kolej.... otworzyłam drzwi....eee strach ma wielkie oczy...to zwykła duża sala na której znajdowały się już odprawione osoby :)). Po sprawdzeniu bagażu podręcznego i paszportu mogę dołączyć do nich. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do odlotu. Trzeba było jakoś zabić nudę. Niestety jedynymi sklepikami były stoisko z pocztówkami i jakiś bufet marnie zaopatrzony. Usiedliśmy wiec przy stolikach wyglądających jak u nas za PRL-u i zaraz przysiedli się nasi nowi znajomi. Wspólnie rozmowa jakoś przyspieszała oczekiwanie. W pewnym momencie zgasło światło na lotnisku. ( Na Kubie w prywatnych domach brak dostaw prądu to normalka. W hotelach zapewniona jest ciągła dostawa....co okazało się nieprawdą ;) ale to w swoim czasie napisze. )
Zaczęliśmy snuć swoje teorie, że pewnie przez to będzie opóźniony wylot. Na szczęście to były tylko nasze przypuszczenia, a przerwa w dostawie prądu trwała około 10 min. Gdy zbliżała się już godzina naszego odlotu poproszono nas do wyjścia i udaliśmy się do samolotu.
Samolot mały, ale ogólnie bez zastrzeżeń.
Startujemy punktualnie.
Ponieważ lot miał trwać około 2 godz. spodziewaliśmy się , że dostaniemy cos do jedzenia, a przynajmniej kanapki. A tu ... nasz “posiłek”:
Na boku niektórzy marudzą, że nie pokazujemy się na zdjęciach, więc to zdjęcie wyżej jest specjalnie dla nich – to kawałek mojej nogi
A to Kuba z okna samolotu:
Lot przebiegał spokojnie tylko od czasu do czasu rzucało. W końcu lądujemy w Santiago de Cuba. Lotnisko powitało nas deszczem.
Szybka odprawa i jedziemy na obiad do restauracji “Marina”, skąd mamy piękny widok na przesmyk.
Podczas obiadu przygrywał nam zespół z jakimś macho na czele. Grali bardzo fajnie, a na koniec próbowali sprzedać swoje płyty i to jakie... z ich autografami
Po obiedzie idziemy do autokaru, oczywiście w gotowości z aparatami
i ruszamy dalej.
Naszym następnym punktem jest twierdza El Morro. Dojeżdżamy na nią dość krętą drogą ( jak ja lubie takie drogi :) ).
Twierdza została zbudowana w XVII w. i miała odstraszać piratów. Podziw budzi skomplikowany układ mostów zwodzonych, fos, przejść i schodów.
Twierdza została zdobyta w 1662 r. przez pirata Myngsa, który ku swemu zdziwieniu odkrył, że nie jest strzeżona. W El Morro znajduje się Muzeum Piratów, a właściwie mini muzeum, bo jest to raptem jedna sala, z informacjami na temat pirackich napadów na Santiago w XVI w. Szczegółowe objaśnienie uzupełnia kolekcja zardzewiałej broni.
W twierdzy w ciemnych wilgotnych pomieszczeniach więziono niewolników z Afryki przeznaczonych na handel.
Po obejrzeniu wnętrz idziemy podziwiać fortece z zewnątrz. Tam już czyhają na nas “lokalni przewodnicy”. W twierdzy od zawsze stacjonowały wojska, a miejscowa przewodniczką zaproponowała nam , że oprowadzi nas po twierdzy i na początek pokaże balkon królewny
Ruszamy w dalszą drogę... mijamy typowo kubańskie “reklamy”
kolejki nawet do autobusów
i autostopowiczów
Mieszkańcy często poruszają się po wyspie autostopem. Wiąże się z tym scisle określona procedura. Urzędnicy nadzorują grupy autostopowiczów w wyznaczonych miejscach i kierują ich w kolejności przybycia do zatrzymujących się samochodów. Państwowe pojazdy nie mają wyboru i muszą zatrzymać się.
Docieramy do Granjita Siboney. Jest to mała farma, z zachowanymi śladami kul, gdzie Castro wraz z innymi rebeliantami planował w 1953r. atak na koszary Moncada w Santiago. Dzis w dawnym domostwie jest muzeum rewolucyjne z najcenniejszym eksponatem – rachunkiem z restauracji w Santiago, gdzie jedzono kolacje przed atakiem. Jest tez kolekcja odziezy poplamionej krwią. Zdjęć tam nie wolno robić... nie mi
Jedziemy na cmentarz Santa Ifigenia. Kiedyś chowano tu mieszkańców według rasy i przynależności do klasy społecznej.
My na początku udajemy się w kierunku mauzoleum Jose Martiego.
My na początku udajemy się w kierunku mauzoleum Jose Martiego.
Odbywa się tam co 30 min zmiana warty. Czekamy w gotowości z aparatami. Po chwili w głośnikach rozlega się dźwięk bębnów, a potem marsz. Pojawiają się żołnierze maszerujący defiladowym krokiem w rytm rewolucyjnego marsza. Żołnierze zostali starannie dobrani, żaden nie może mieć więcej niż 175 cm wzrostu, by nie musiał schylać się przy przechodzeniu pod belką u wejścia do grobowca .
Na cmentarzu są groby pierwszego kubańskiego prezydenta Tomasa Estrada Palmy.
i rodziny Bacardich
Rodzina Bacardich to ta od znanego kubańskiego rumu
A to inne groby
Docieramy do centrum Santiago de Cuba. Parque Cespedas tonie w zieleni. Zbierają się tu młodzi i starzy, biedni i bogaci. Ten plac to serce miasta. Nad placem góruje Catedral de Santa Ifigenia.
Mamy tu kilka minut wolnego, ale zdecydowanie za mało, żeby zagrać w szachy na co nas namawiano :)
Jedziemy na nocleg. Mijamy jakiś kościół
i kubańczyków grających w piłkę nożną
Na Kubie życie toczy się na ulicach. Na ulicy się plotkuje, ogląda przechodniów, bawi się, świętuje i gra
Ponieważ w Hawanie nie poszliśmy na “Tropicana Show” to tu po kolacji jedziemy na to przedstawienie. W drzwiach wita nas ogromny włochaty pająk. Gdy wszyscy go sfotografowali został przepędzony ))) Po zajęciu miejsc dostajemy po drinku. My oczywiście zamówiliśmy nasz ulubiony od niedawna, Piña Colade.
Tropicana – karaibski show, dużo barw, cekinów, piór, pocerowanych rajstop i rozpinających się przypadkiem staników. :)
Ogólnie są to scenki z historii Kuby. Nam z całego show podobał się finał, bo pokazali kubańską zabawę karnawałową...oczywiście mini, ale wrażenie mimo to zrobiła. Super !
To był długi dzień. Rano byliśmy jeszcze na zachodzie Kuby, a kładziemy się spać na wschodzie. Ech...


