Dzisiejszy dzień to spotkanie z kubańską przyroda. Po zwiedzaniu największego miasta Kuby Hawany udajemy się do prowincji Pinar de Rio w okolice Viñales by nacieszyć oczy widokami.
Dominują tam niezwykłe góry o spłaszczonych wierzchołkach nazywane mogotes. Tu rozciągają się żyzne pola, na których rośnie najlepszy tytoń na świecie, a rdzenni mieszkańcy – pinareños – uchodzą za najbardziej zacofanych na wyspie. Głównym środkiem transportu są tu wozy zaprzężone w bydło. Na pewno jest to jedno z piękniejszych miejsc na Kubie – przynajmniej dla mnie
Do Viñales jedziemy autostradą. Rząd Castro próbując zrównać warunki życia w Pinar de Rio z resztą kraju zbudował autostradę wiodącą do Hawany. Ruch na autostradzie jest jednak mały. Co jakiś czas mijają nas głównie ciężarówki
i takie powozy
Gdy zjechaliśmy z autostrady widzimy stacje benzynowe
kubańczyków na przystankach
plantacje bananów
miasteczka ( sklep )
W drodze mamy krótki postój, gdzie można było napić się czegoś dla ochłody, kupić pamiątki.
My podziwialiśmy okolice.
Znaleźliśmy też szałas z suszącym się tytoniem
Potem jedziemy do fabryki cygar, w której nie można było robić zdjęć. My jednak ukradkiem coś tam pstryknęliśmy ...
/ zdjęcie zrobione z ukrycia przez P. /
/ zdjęcie zrobione z ukrycia przez P. / W fabryce zwiedza się hale, gdzie robotnicy układają odpowiednio liście. Najlepsi zwijają do 150 cygar dziennie. W pracy wszyscy mogą palić do woli.
Na cygaro składają się 3 liście: wewnętrzny daje moc cygara, środkowy aromat, a zewnętrzny jest najładniejszy i od niego zależy czy cygaro pali się długo. Liście nie mogą być łamane tylko muszą być cięte. Cygara mierzą od 10 do 20 cm. Im grubsze tym bardziej aromatyczne i delikatne i im ciemniejsze tym mocniejszy smak. Na Kubie kwitnie czarny rynek, oferujący podróbki znanych marek. Podróby wyglądają jak oryginały, z folią i z banderolami producenta, ale jakość tytoniu może rozczarować. Oryginalne cygara powinny być w pudełku podobnej barwy. Numer jeden wśród kubańskich cygar to Cohiba.
Spod fabryki krętą drogą jedziemy do jaskini. Zatrzymujemy się po drodze by z tarasu widokowego hotelu Los Jezmines podziwiać mogotes. Widok piękny a mogotes są naprawdę niezwykłe.
Dla nas oczywiście widoki z tarasu to za mało. Oddalamy się na chwilę by zrobić zdjęcia korzeni drzew
Dojeżdżamy do jaskini Cuevo del Indio. Wąską ścieżką wśród bujnej zieleni ... jak w dżungli.... docieramy do wejścia jaskini.
Jaskinia służyła miejscowym plemionom Sibonejów za cmentarz i za schronienie podczas hiszpańskiej konkwistaty.
W jaskini jest dość duszno i wilgotno. Po około 300 metrach droga kończy się, a zaczyna podziemna rzeka. Tu wsiadamy w łodzie motorowe i płyniemy rzeką ku wyjściu. Kubańczyk, który prowadził motorówkę pokazuje nam a to skałę wyrzeźbioną przez czas niby w kształcie krokodyla, a to niby twarz Indianina.
W końcu docieramy do wyjścia.... i tu zapiera dech w piersiach....co za malowniczy widok! Zdjęcia niestety nie oddają tego:
Po wyjściu z jaskini mamy chwilę czasu na kupienie pamiątek. My ten czas wykorzystujemy na co innego. Obok kramiku z pamiątkami stał wielki byk. Oczywiście nikt oprócz nas nie odważył się by wsiąść na niego. Zanim się jednak na niego wdrapało właściciel poczarował byka palcem i coś tam powiedział pod nosem. “Hipnoza” działała, bo byk cierpliwie pozował do zdjęć i ani drgnął
Następnym punktem jest Mural de Historial, gigantyczne malowidło na ścianie, którego wykonanie zlecił w latach 60 Fidel Castro. Mural przedstawia ewolucję człowieka aż po ostatnie ogniwo – Człowieka Socjalizmu. Malowidło jest regularnie odświeżane przez miejscowych malarzy.
Pod malowidłem w restauracji mamy obiad typowo kubański: ryż z fasolą i mięso. Oczywiście znów grają Guantanamere. Kelner proponuje nam Piña Colade. Oczywiście chcemy spróbować. Pychota !!! Potem już nigdzie na Kubie nie będziemy pić tak dobrej jak tu.
Ponieważ mieliśmy jeszcze trochę czasu do odjazdu autokaru to poszliśmy pod sam mur. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie weszli w jakąś dziurę ))). I tu, gdy kończyło się malowidło znaleźliśmy mała wnękę w skale wymalowaną podpisami ludzi, którzy byli tu. Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy do autokaru. Po drodze czekał na nas kelner. Okazało się, że za Piña Colade trzeba było płacić. Pewnie Niemcy wiedzieli, że nie jest wliczona w posiłek, nas nikt nie poinformował, a jakoś przez te kubańskie klimaty nie przyszło nam to do głowy
Nie mieliśmy przy sobie pieniędzy, bo wszystko oprócz aparatów zostało w autokarze, więc musieliśmy pożyczyć od Lupy.
Gdy już odjeżdżaliśmy pogoda psuła się coraz bardziej i słychać było lekkie grzmoty w oddali. Ruszyliśmy z powrotem do hotelu w Hawanie. Zza okien autokaru, z nosami przy szybie podziwialiśmy krajobrazy Pinar de Rio.


Niestety oglądanie tych pięknych widoków przerwał deszcz. Szyby zostały zalane strugami wody i nic nie było widać. W końcu jesteśmy na Kubie w porze deszczowej.
Gdy wróciliśmy do hotelu w Hawanie po deszczu nie było śladu. Ponieważ kubański deszcz nie powoduje ochłodzenia jak nasz polski )) to pobiegliśmy na basen ochłodzić się. W basenie spotkaliśmy naszych współtowarzyszy z autokaru.
Wieczór upłynął nam na kąpieli w basenie połączonej z integracją z Niemcami.
To był kolejny piękny kubański dzień.
Prześlij komentarz