Nasza podróż do Tajlandii zaczęła się wcześniej niż lot. Studiowanie przewodników, stron internetowych związanych z Bangkokiem i okolicami zajęło nam około 2 miesięcy. Wreszcie 10 października z biletami w dłoni zjawiamy się na Okęciu. Wylot z Warszawy o czasie. Na pokładzie serwowano tylko napoje. Oczywiście można było dokupić jakieś kanapki. Podczas lotu był stres czy zdążymy na następny samolot, bo od wylądowania do startu następnego było tylko 50 min. Oczywiście skoro takie bilety sprzedają to na bank jest to skalkulowane, żeby zdążyć, ale człowiek taki głupi i stwarza sobie dodatkowe stresy J. Po wyjsciu z samolotu i wejściu na teren lotniska dostrzegamy tablice „transfery” i kierujemy się zgodnie z nią. Dojście do bramki zajęło nam chwilę. Troche czekania i możemy wchodzić na pokład.
Startujemy. Lecimy i…dopiero pół godziny…. Dopiero godzina… Podano ciepły posiłek… Lot dłużył się. Próbujemy oglądać coś na monitorkach w siedzeniach, ale jakoś nic ciekawego nie ma. Czytanie też jakoś nudzi. Próbujemy spać, ale właściwie jest to bardziej czuwanie niż spanie. Lecimy…lecimy…lecimy …. Przed końcem lotu podano jeszcze ciabate. I jeszcze trochę i koniec męczarni. Zaraz lądujemy…

Prześlij komentarz