Pattaya 16.10.2010 (Tajlandia)

Dziś opuszczamy nasz hotel, pakujemy walizki w samochód i jedziemy do Pattayi.
Mkniemy autostradą dwupoziomową. Można jechać kilka albo kilkanaście kilometrów (nie pamiętam ile  :) ) dołem albo wiaduktem górą. Ma to na celu rozładowanie korków.

Po drodze wstępujemy do Ancient City czyli do tzw. Parku Miniatur nazywany największym na świecie muzeum na świeżym powietrzu. Obszar parku przypomina zarys granic Tajlandii. Z geograficzną precyzją rozmieszczono zmniejszone do około 1/3 oryginalnej wielkości repliki znanych tajskich budowli: pałaców, świątyń, rzeźb, ruin, pomników.  Budowle cały czas są dostawiane.
Przy wjeździe dostaje się mapy pokazujące rozmieszczenie budowli i można tam wjechać własnym samochodem, wynająć samochód elektryczny lub rower. Odradzam zwiedzanie parku pieszo, gdyż teren jest zbyt duży. Budowle można oglądać nie tylko z zewnątrz, ale wchodzić do nich, czy na nie. Gdy weszłyśmy do środka jednej ze świątyni była tak urządzona i ozdobiona jak oryginalna, więc budowle nie tylko wyglądają pięknie z zewnątrz. Bardzo fajnie miejsce na spędzenie czasu. Zdjęć oczywiście z parku jest mnóstwo bo przecież tyle tam budowli, ale tu tylko „trochę”.


Niestety nie możemy spędzić tu zbyt dużo czasu, bo trzeba pędzić dalej.

Pattaya jest popularna miejscowością wypoczynkową położona około 150 km od Bangkoku.  Na przestrzeni lat zyskała sobie sławę jako ośrodek rozrywek i niekończącej się zabawy. Władze Pattayi próbują zmienić oblicze tego miasta stawiając na turystykę sportową i rodzinną.  Mimo to wciąż kwitnie branża rozrywkowa.
Idziemy najpierw na publiczną plaże. Nie wygląda na czystą i daleko jej do tych rajskich plaż, które znamy z folderów.


 
Dziś ciągle pędzimy więc po bardzo krótkiej wizycie na plaży jedziemy do Ogrodu Botanicznego Noong Nooch. Położony on jest około 20 km od Pattayi. Ogród jest pięknie urządzony. Zachwycają nie tylko okazałe rośliny, ale i przeróżnie urządzone zakątki.


Można by tam spacerować i spacerować, ale my znów biegniemy dalej. Chcemy zdążyć na przedstawienie w amfiteatrze w ogrodzie. Podczas przedstawienie były pokazane różne tańce z Tajlandii, bitwa z udziałem słoni, różne walki i tajski boks.


Mi najbardziej podobał się boks. Skoro to była namiastka to prawdziwe walki musza być super przedstawieniem. A tajski boks jest jedynym narodowym sportem w Tajlandii. Walczy się stopami, kolanami, łokciami.   

Po przedstawieniu przechodzimy z amfiteatru na jakiś mini stadion. Odbywają się nim pokazy słoni. A to słonie rzucają do kosza, a to grają w piłkę, tańczą, malują, jeżdżą itd. Szkoda słoni.


Potem jeszcze chwile kręcimy się po ogrodach, a raczej biegamy, bo mamy mało czasu

i musimy wracać do Pattayi, a nie wiemy czy będą po drodze korki.
Korków nie było więc mamy chwilę czasu. Idziemy więc coś zjeść.
O 18:00 zaczyna się Tiffany Show czyli rewia transwestytów. Zdjęć w środku nie można robić, bardzo tego pilnują. Gdy tylko wyjmie się aparat zaraz podchodzi obsługa i upomina. Ja coś tam pstryknęłam zanim się o tym dowiedziałam :)))))


Tancerze ubrani w bardzo kolorowe stroje wykonują wspaniałe przeróżne układy taneczne do znanych piosenek. Bajeczne scenografie zmieniają się co chwile. Przemierzamy muzycznie świat przez Francje, Chiny, Indie, Rosje. Jak dla mnie nr 1 była, a raczej był J Tina Turner. Te ruchy itd… po prostu wykapana Tina.

Po zakończeniu występów cześć transwestytów wychodzi przed budynek, gdzie można zrobić im zdjęcia albo z nimi. Z bliska niektórzy/re są naprawdę ładne, a po niektórych widać, że to mężczyźni.


Każdy przyjeżdżając do Tajlandii wcześniej czy poźniej będzie miał okazję spotkać kathoey, czyli „trzecią płeć”. Turyści nazywają ich ladyboys. Mamy tu trzy rodzaje płci: kobieta, mężczyzna i kathoey. W Tajlandii mężczyźni mają delikatną fizjonomie, drobne kości policzkowe, mały zarost. Jest im tu o wiele łatwiej zmienić płeć niż gdzie indziej. Rodzice już np 10-letnim chłopcom pozwalają na kuracje hormonalne, które zmieniają ich ciała. Klinik chirurgicznych jest tu dużo i wciąż przybywa. Może tak luźne podejście wynika z zasad buddyzmu, które mówią, że urodzenie się jako kathoey jest wynikiem złej karmy i jest to kara za złe uczynki w poprzednim życiu. Osobie takiej należy współczuć, a nie obwiniać ją.  
Mimo, że Tajlandia traktuje ich z dużą tolerancją, to nie mogą oni prawnie zmienić płci, w dowodach osobistych nadal są mężczyznami. 
Przeważająca wiekszość kathoey „pracuje” w barach go-go gdzie zabawiają publiczność. Ale część z nich ma normalną pracę, są profesorami, lekarkami, kelnerkami, sprzedawczyniami, pracują w telewizji, radio itd. Mają swoje wybory miss.

Nalada Thamthanakom – Miss Tiffany`s Universe 2010

 

Po rewii idziemy jeszcze zobaczyć słynny deptak w Pattayi – Walking Street. Po obu jego stronach ciągną się dyskoteki, kluby go-go, puby. Na drzwiach aptek świecą neony „we have viagra”. Jest ona tu dostępna bez problemu. Mijają nas podtatusiali panowie z mięśniem piwnym, wyłysiali staruszkowie prowadząc pod rękę Tajki. Dla mnie wyglądali jak pawie, z tą różnicą, że paw prezentuje ogon, a oni dziewczyny :))). W tłumie wyłapujemy też pary turystów spacerującę z Tajką za rękę jako trzecią. Pewnie mężczyźni, którzy przyjechali tu z żonami, dziewczynami z zazdrością patrzą na tych co mieli więcej rozumu i przyjechali tu sami ;)

Wychodzimy z Walking Street i idziemy jeszcze kawałek wzdłóż plaży. Tu też tłoczno. Przy chodniku stoją Tajki, kusząc przechodniów. Zresztą nie tylko Tajki – dziewczyna, długie nogi, zgrabna, ładna – tylko jak się odezwała to wydobył się męski głos :))) Pewnie kupienie tu usług jest o wiele tańsze, bo widzimy, że klientów nie brakuje. Jedym słowem do wyboru, do koloru – jak na targu.





Już jest dośc poźno, a jeszcze przed nami powrót. W Pattaya była super pogoda, ale po wyjechaniu z miasta zaczął padać deszcz. Tak padało, że ledwo było widać drogę, a do przejechania było jeszcze dużo kilometrów. Ale czym bliżej Bangkoku, tym deszcz mniejszy. Po przyjechaniu do hotelu nie było po nim śladu.


Nocleg dziś mamy w hotelu Ecotel. Podobno tuż obok hotelu jest super salon masażu. Już jest dość poźno, bo 23:00, ale ulegam namowie i argumentom, że to w końcu ostatnia noc w Tajlandii, a na znanym tajskim masażu nie było nas i może trzeba w koncu wypróbować.

Godzinny tajski masaż kosztuje w tym salonie przy hotelu 150 BHT (15 zł ). Wchodzimy, zdejmujemy obuwie. Dwie Tajki najwierw myją nam nogi, a potem prowadzą po schodach do jakiegoś dużego pomieszczenia. Jest ono podzielone przez płachty materiału na następne małe pomieszczenia. Pokoik jest wielkości dwóch materacy, które leża na podłodze. Tajki prowadzą nas więc do takiego pomieszczenia oddzielonego od następnego jakby zasłonką i pokazują „nasze ubrania” , które wyglądają jak poniszczone piżdżamy. Chyba mamy się w to przebrac? Więc przebieramy się i czekamy. Po chwili przychodzą dwie Tajki, każą położyć się na plecach i zaczynają masować od nóg, a kończą na głowie i okładach z ciepłych kamienii na plecach. Do dziś mam mieszane uczucie. Jak młody bóg nie poczułam się po takim masażu :)) Nie wiem czy to dlatego, że po jednym efeku brak czy może ja taka odporna :))



Salon masażu widziany z okna naszego hotelu

W hotelu padamy jak muchy … może po intensywnym dniu, a może po tym masażu ? :)

Kategoria:
3 Responses
  1. margo Says:

    czuję niedosyt z parku miniatur ;)
    a plaża? Jakaś taka znajoma, zupełnie jak w Sanur :)
    Chyba żartujesz to już ostatnia noc w Tajlandii? dopiero co zaczęłaś pisać, a tu już finito?


  2. Agata Says:

    ostatnia noc w Bangkoku...ale zwiedzanie jeszcze będzie :))))


  3. gaan Says:

    Pobudka!!!
    Czekamy!!!
    :)


Prześlij komentarz