Dziś opuścimy Camagüey i udamy się do Trinidadu. Będzie niestety więcej jazdy niż zwiedzania, ale za to jakie widoki po drodze
. Śniadanie jemy na ostatnim piętrze hotelu skąd mamy piękny widok na Camagüey.

Po śniadaniu ruszamy na długi spacer po mieście.
Na jednej z uliczek zauważamy stojącego malucha z otwartą szybą. Zerkamy na początku od niechcenia, a tu....co za widok....wszystko w drewnie
Idziemy dalej pięknymi ulicami
aż dochodzimy do kościoła Iglesia de Nuestra Señora de la Merced przy Plaza de los Trabajadores.
Jak głosi legenda, gdy w XVII w. , plac był jeszcze jeziorkiem, a z chaszczy na brzegu rozlegały się przeraźliwe krzyki. Ludzie bali się tam zbliżyć, więc z bezpiecznej odległości podpatrywali co tam się dzieje. Ku ich zdumieniu, po kilku dniach w nawiedzonym miejscu wyłonił się biały kościół, w którego bramie stał kapłan z krzyżem w ręku. Rzeczywistość była bardziej inna. W VXII powstała tu tylko skromna kaplica, rozbudowana w XVIII w. w kościół.
Najciekawszym obiektem jest Grób Pański w formie srebrnej trumny, misternie zdobionej dzwonkami i kwiatami, wykonanymi z przetopionych 25 tys. monet.W XVIII w. wdowa, Señora Moya, prowadziła dom bogatego kupca w Camaguey, Manuela de Agüero. Moya i Agüero mieli synów w tym samym wieku. Chłopcy wychowywali się razem, a potem wspólnie za pieniądze Agüero wstąpili na uniwersytet w Hawanie. Przyszłość ich karier i przyjaźni zapowiadała się jak najlepiej, gdyby obaj nie zakochali się w tej samej dziewczynie. Moya wyzwał Agüero na pojedynek i zabił go. Stary Agüero przegnał precz zabójce i jego matkę, nie chciał zresztą by ich obesność prowokowała pozostałych synów do zemsty. Żona Agüero zachorowała i wkrótce umarła z żalu. Zgruzgotany kupiec postanowił zostać mnichem i w porozumieniu z synami przeznaczył swój majątek na pobożne fundacje. Zlecił też wspaniałe dzieło – Grób Pański.
Wychodzimy z kościoła i spacerujemy dalej .
Kubańczycy są tak mili, że chętnie pozują do zdjęć...nawet gdy siedzą na fotelu fryzjerskim
Dochodzimy do Parque Ignacio Agramonte. W cieniu katedry Santa Iglesia de la Catedral znajduje się konny posąg generała Ignacio Agramonte.
Do katedry nie wchodzimy, bo podobno w jej środku jest puste wnętrze i banalna fasada. Ruszamy dalej.
Docieramy do Plaza de San Juan de Dios, chyba najładniejszego placu w mieście. Otoczony jest on XVIII-wieczną zabudową tworzy urokliwe miejsce.
Zanim ruszymy dalej wchodzimy na chwile w jakieś podwórko
Zbliżamy się do targu, wchodzimy w uliczkę prowadząca do niego.
Na schodkach mijamy mieszkańców Camaguey
W prawie każdym domu od ulicy, która prowadziła na targ wiszą takie napisy
Dochodzimy do targu. Można tu kupić owoce, warzywa, przyprawy i mięso. Bardzo nam się tu podobało, tak bardzo, że na krótką chwile wcieliliśmy się w rolę sprzedawcy stając za wagą. Musicie uwiezyć na slowo

Po wizycie na targu ruszamy do Trynidadu. Po drodze zatrzymujemy się na obiad. Zaglądamy do wc i odkrywamy wspaniałą dekoracje
Podczas gdy inni jeszcze jedli my nie marnowaliśmy czasu i staneliśmy przy drodze by zrobić kilka zdjęć
Jak widać ruch na Kubie jest „duży” . Pospacerowaliśmy jeszcze wokół restauracji by zrobić zdjęcia i znaleźliśmy banany
Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy w dalszą drogę. Po pewnym czasie zatrzymaliśmy się by podziwiać takie widoki
Potem już tylko zza szyb autokaru zachwycaliśmy się krajobrazami
A tu wypadek.
Dojechaliśmy do półwyspu Ancon, na którym znajdowały się nasze hotele. Miejsce jest niezwykle malownicze. Najpierw podjechaliśmy pod hotel Trynidad del Mar, najnowocześniejszy i najbardziej luksusowy z trzech obiektów znajdujących się na półwyspie. Zerkamy tylko na chwile do holu

Po zakwaterowaniu szybko przebieramy się i idziemy na plaże by zanurzyć się w Morzu Karaibskim. Playa Ancon przyciąga turystów białym, drobnym piaskiem. Wygląda bardzo naturalnie
i jedziemy do naszego hotelu Ancón usytuowanego tuż nad brzegiem morza.

Jeszcze mała sesja zdjęciowa w hotelu
i idziemy na kolacje. Uuuuu... na kolacji tłoczno. Przyzwyczailiśmy się, że zawsze był luz w innych hotelach. A wszystkiemu winni Wenezuelczycy. Kilka ich autokarów z babciami i dziadkami przybyło do naszego hotelu. Na dodatek na kolacji nie było naszych ulubionych ananasów. Na Kubie bardzo nam zasmakowały i objadaliśmy się nimi. Czyli można powiedzieć, że kolacja nie podobała się nam. :))) Potem małą, już naszą polsko-niemiecką grupką poszliśmy na animacje. Niemiecka część grupy planowała jechać taksówką do Trynidadu do jakiegoś lokalu, ale my jakoś nie mieliśmy ochoty więc oni zostali z nami :))) Czyżby im tak zależało na naszym towarzystwie ? Show rozpoczęło „koło gospodyń wiejskich z Wenezueli”. Babcie bardzo nieporadnie przetuptały dwa kawałki, każda w swoim rytmie i kierunku. Ale co się dziwić jak średnia wieku 85 lat (tu będzie prywata – mniej niż Mat
) .
Nas zachwycił super tancerz. Nie można było oderwać oczu jak on tańczył. Na szczęście tańczył często. Reszta animacji to pokazy trochę nieudolnego czarodzieja i kwartetu tancerzy. Potem poszliśmy na disco, ale było tam tak gorąco, że czym prędzej uciekliśmy. W hotelu zgasło na chwile światło i zapadły straszne karaibskie ciemności. Po prostu nic nie było widać, tak jakby ktoś Was zamknął gdzieś w pomieszczeniu bez okien. Dobrze, że to trwało tylko z 3 min, bo chyba byśmy nawet po omacku nie trafili do pokoi. Gdy tylko włączyli poszliśmy do pokoi spać.
Po śniadaniu ruszamy na długi spacer po mieście.
Na jednej z uliczek zauważamy stojącego malucha z otwartą szybą. Zerkamy na początku od niechcenia, a tu....co za widok....wszystko w drewnie
Idziemy dalej pięknymi ulicami
aż dochodzimy do kościoła Iglesia de Nuestra Señora de la Merced przy Plaza de los Trabajadores.
Jak głosi legenda, gdy w XVII w. , plac był jeszcze jeziorkiem, a z chaszczy na brzegu rozlegały się przeraźliwe krzyki. Ludzie bali się tam zbliżyć, więc z bezpiecznej odległości podpatrywali co tam się dzieje. Ku ich zdumieniu, po kilku dniach w nawiedzonym miejscu wyłonił się biały kościół, w którego bramie stał kapłan z krzyżem w ręku. Rzeczywistość była bardziej inna. W VXII powstała tu tylko skromna kaplica, rozbudowana w XVIII w. w kościół.
Najciekawszym obiektem jest Grób Pański w formie srebrnej trumny, misternie zdobionej dzwonkami i kwiatami, wykonanymi z przetopionych 25 tys. monet.W XVIII w. wdowa, Señora Moya, prowadziła dom bogatego kupca w Camaguey, Manuela de Agüero. Moya i Agüero mieli synów w tym samym wieku. Chłopcy wychowywali się razem, a potem wspólnie za pieniądze Agüero wstąpili na uniwersytet w Hawanie. Przyszłość ich karier i przyjaźni zapowiadała się jak najlepiej, gdyby obaj nie zakochali się w tej samej dziewczynie. Moya wyzwał Agüero na pojedynek i zabił go. Stary Agüero przegnał precz zabójce i jego matkę, nie chciał zresztą by ich obesność prowokowała pozostałych synów do zemsty. Żona Agüero zachorowała i wkrótce umarła z żalu. Zgruzgotany kupiec postanowił zostać mnichem i w porozumieniu z synami przeznaczył swój majątek na pobożne fundacje. Zlecił też wspaniałe dzieło – Grób Pański.
Wychodzimy z kościoła i spacerujemy dalej .
Kubańczycy są tak mili, że chętnie pozują do zdjęć...nawet gdy siedzą na fotelu fryzjerskim
Dochodzimy do Parque Ignacio Agramonte. W cieniu katedry Santa Iglesia de la Catedral znajduje się konny posąg generała Ignacio Agramonte.
Do katedry nie wchodzimy, bo podobno w jej środku jest puste wnętrze i banalna fasada. Ruszamy dalej.
Docieramy do Plaza de San Juan de Dios, chyba najładniejszego placu w mieście. Otoczony jest on XVIII-wieczną zabudową tworzy urokliwe miejsce.
Zanim ruszymy dalej wchodzimy na chwile w jakieś podwórko
Zbliżamy się do targu, wchodzimy w uliczkę prowadząca do niego.
Na schodkach mijamy mieszkańców Camaguey
W prawie każdym domu od ulicy, która prowadziła na targ wiszą takie napisy
Dochodzimy do targu. Można tu kupić owoce, warzywa, przyprawy i mięso. Bardzo nam się tu podobało, tak bardzo, że na krótką chwile wcieliliśmy się w rolę sprzedawcy stając za wagą. Musicie uwiezyć na slowo
Po wizycie na targu ruszamy do Trynidadu. Po drodze zatrzymujemy się na obiad. Zaglądamy do wc i odkrywamy wspaniałą dekoracje
Podczas gdy inni jeszcze jedli my nie marnowaliśmy czasu i staneliśmy przy drodze by zrobić kilka zdjęć
Jak widać ruch na Kubie jest „duży” . Pospacerowaliśmy jeszcze wokół restauracji by zrobić zdjęcia i znaleźliśmy banany
Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy w dalszą drogę. Po pewnym czasie zatrzymaliśmy się by podziwiać takie widoki
Potem już tylko zza szyb autokaru zachwycaliśmy się krajobrazami
A tu wypadek.
Dojechaliśmy do półwyspu Ancon, na którym znajdowały się nasze hotele. Miejsce jest niezwykle malownicze. Najpierw podjechaliśmy pod hotel Trynidad del Mar, najnowocześniejszy i najbardziej luksusowy z trzech obiektów znajdujących się na półwyspie. Zerkamy tylko na chwile do holu

Po zakwaterowaniu szybko przebieramy się i idziemy na plaże by zanurzyć się w Morzu Karaibskim. Playa Ancon przyciąga turystów białym, drobnym piaskiem. Wygląda bardzo naturalnie
i jedziemy do naszego hotelu Ancón usytuowanego tuż nad brzegiem morza.
Jeszcze mała sesja zdjęciowa w hotelu
i idziemy na kolacje. Uuuuu... na kolacji tłoczno. Przyzwyczailiśmy się, że zawsze był luz w innych hotelach. A wszystkiemu winni Wenezuelczycy. Kilka ich autokarów z babciami i dziadkami przybyło do naszego hotelu. Na dodatek na kolacji nie było naszych ulubionych ananasów. Na Kubie bardzo nam zasmakowały i objadaliśmy się nimi. Czyli można powiedzieć, że kolacja nie podobała się nam. :))) Potem małą, już naszą polsko-niemiecką grupką poszliśmy na animacje. Niemiecka część grupy planowała jechać taksówką do Trynidadu do jakiegoś lokalu, ale my jakoś nie mieliśmy ochoty więc oni zostali z nami :))) Czyżby im tak zależało na naszym towarzystwie ? Show rozpoczęło „koło gospodyń wiejskich z Wenezueli”. Babcie bardzo nieporadnie przetuptały dwa kawałki, każda w swoim rytmie i kierunku. Ale co się dziwić jak średnia wieku 85 lat (tu będzie prywata – mniej niż Mat
Nas zachwycił super tancerz. Nie można było oderwać oczu jak on tańczył. Na szczęście tańczył często. Reszta animacji to pokazy trochę nieudolnego czarodzieja i kwartetu tancerzy. Potem poszliśmy na disco, ale było tam tak gorąco, że czym prędzej uciekliśmy. W hotelu zgasło na chwile światło i zapadły straszne karaibskie ciemności. Po prostu nic nie było widać, tak jakby ktoś Was zamknął gdzieś w pomieszczeniu bez okien. Dobrze, że to trwało tylko z 3 min, bo chyba byśmy nawet po omacku nie trafili do pokoi. Gdy tylko włączyli poszliśmy do pokoi spać.
Prześlij komentarz