Delhi – Warszawa 26 marzec 2009 (Indie)

Z hotelu wyjechalismy o godzinie 8.00 . Na lotnisko nie jechał z nami już Oskar tylko inny pilot – Andrzej (oczywiście hindus z takim imieniem :))) ). Pilotka nam powiedziała, że w listopadzie podczas objazdu poznał Polke turystkę Annę i że za miesiąc przylatuje ona do Indii, by wziąć ślub z Andrzejem. Oczywiście zostawia ona wszystko i przenosi się do Indii. Przez ten czas od listopada ani ona, ani on nie widzieli się więcej. Odważni :)))
Po przyjeżdzie na lotnisko zrobiliśmy ostatnie zdjęcia i udaliśmy się do odprawy. Podszedł do nas ktoś z obsługi lotniska i poprosił by nasza grupa podeszła do okienka gdzie odprawiano pasażerów do… Kuwejtu. Ale skoro tak kazał J Najwyżej zaliczymy przy okazji Kuwejt. Odprawa przebiegła dośc sprawnie i o 11.10 wystartowaliśmy.
Lot przebiegał spokojnie. Do Helsinek przylecieliśmy około 17.55, a według czasu fińskiego o 14.55. Pokręciliśmy się po lotnisku, ponieważ mielismy sporo czasu do odlotu. Wiekszość z naszej grupy chodziła smutna, bo te 3 tygodnie szybko zleciały.
Wraz z wyjściem z samolotu w Warszawie i zejściem na płyte lotniska skończyła się nasza indyjsko-nepalska przygoda.



P O D S U M O W A N I E :

Ta wycieczka była dla mnie jak do tej pory najciekawszą na jakiej byłam. Indie i Nepal mnie zauroczyły swoją magią. Przed wyjazdem myślałam, że te trzy tygodnie będą za długie, że zabytki zaczna się mylić, że będzie ich przesyt w pewnym momencie, że zwiedzania po jakiś dwóch tygodniach będę miała dość. Było inaczej. Czuje niedosyt zwiedzania, czuję, że te 3 tygodnie to zdecydowanie za krótki okres. Indie mnie wciągnęły. Chciałabym zwiedzać więcej i więcej, znów poczuć urok ulic, wiosek, miasteczek i przede wszystkim ludzi. Ludzie są tam życzliwi, uśmiechnięci mimo biedy. Indie jednym słowem mnie zafascynowały.

Jedni są zachwyceni i zakochani w Indiach, inni szczerze nienawidzą. A ja … jeszcze kiedyś tam wróce.

Ja :)))

Katmandu – Delhi 25 marzec 2009 (Nepal, Indie)


Pobudka. Śniadanie. Czas wolny. Poszliśmy na ostatni krótki spacer po uliczkach przylegających do hotelu. 


Na ulicy można skorzystac z usług fryzjera.


Tak wyglądają indyjskie i nepalskie słupy

Po powrocie do hotelu zniesliśmy nasze bagaże. Można je było zważyć na wadze ustawionej w holu. Pilotka powiedziała nam, że na lotnisku bardzo pilnują wagi bagażu by nie została przekroczona. Mój oczywiście miał więcej niż 20 kg więc trzeba było przepakować co się dało. Okazało się, że inni też mieli nadbagaż, więc w pośpiechu też się przepakowywali. Potem już w Delhi, gdy ważylismy znów nasze bagaże okazało się, że do 20 kg brakuje nam. Waga hotelowa ważyła więc za dużo. Gdy już mieliśmy opuszczać hotel wybuchła mała afera. Obsługa hotelu chciała od Marzeny 100$ za przypalenie prześcieradła. Marzena oczywiście zaprzeczała, że paliła w łóżku i nie chciała płacić. Prawdopodobnie odsługa podrzuciła przypalone prześcieradło i chciała wyłudzić pieniądze i to niemałe, bo za prześcieradło 100$? Po burzliwej awanturze na korzyśc Marzeny ruszyliśmy na lotnisko.
Lotnisko było małe. Brak było wyświetlanej tablicy przylotów i odlotów. Poza tym przy stoisku gdzie się odprawialiśmy nie było żadnej informacji gdzie leci odprawiana kolejka. Ale tam nam kazali stanąć wiec tam staliśmy i się odprawialiśmy. Po oddaniu bagaży przeszlismy do kontroli bagaży podręcznych. Normalnie bagaże są prześwietlane, a tu nie dośc że prześwietlane to i kontrolowane przez funkcjonariuszy. Każdy bagaż podręczny trzeba było rozpakować i pokazać co się przewozi. Ja miałam szczęscie, chociaż przecież nic nie przemycałam J, bo funkcjonariusz kazał mi tylko wyjąc aparat i okulary a potem machnął ręką i kazał iśc dalej. Inni musieli nawet rozpakowywac upominki by pokazać co jest zapakowane.
Potem wyszliśmy na płyte lotniska i kontrola przed schodami do samolotu jeszcze raz taka sama. Tym razem ograniczono się raczej do sięgania i grzebania ręką w bagażu podręcznym.
Start i sam lot przebiegał spokojnie. Po przylocie do Delhi czekał na nas pod lotniskiem autobus z naszym starym znajomym kierowcą Sikhiem i jego pomocnikiem Menosem. Zawieźli nas do tego samego hotelu, w którym spędziliśmy pierwszy nocleg. Pokój dostaliśmy lepszy. Przed kolacją udaliśmy się na zakupy, by wydać ostatnie grosze. Do miejsca gdzie można było kupić piwo podprowadził nas przewodnik, który był na objeździe z grupą gdy poprzednim razem była nasza pilotka. Miał na imie Franciszek, był chrześcijaninem i pochodził z Kareli. Troszke nam poopowiadał o Indiach, o życiu.  
Na naszej ostatniej wspólnej kolacji pożegnaliśmy Oscara. Były ostatnie wspólne zdjęcia, uściski. Oscar musiał nas opuścić wcześniej ponieważ jego mieszkanie znajdowało się 2 godziny od naszego hotelu – oczywiście w Delhi :))) i musiał jakoś dotrzeć do niego komunikacja miejską. Poprzedni przewodnik, ten który był na objeździe z poprzednią grupą Beaty, podobno ładnie śpiewał. Beata przy wsparciu nas wszystkich namówiła go żeby coś dla nas zaśpiewał. W końcu dał się namówić. Faktycznie głos miał ładny.  
Po kolacji posiedzieliśmy jeszcze troche. Żal nam było, że nasz objazd już dobiega końca. Niestety nadszedł czas i trzeba było iśc spać by wypocząc przed podróżą powrotną.

Katmandu – Bhaktapur 24 marzec 2009 (Nepal)

Dziś przed nami niestety ostatni dzień zwiedzania. Zaczynamy go od stupy Boudhanath. Stupa Boudhanath jest największą i najważniejszą stupą w Nepalu, bo jeśli chce się być prawdziwym buddystą trzeba choć raz w życiu pomodlić się tutaj.. Szczyt Stupy symbolizuje 13 stopni osiągnięcia nirwany. Zbudowano ją na kilku koncentrycznie ułożonych tarasach układających się we wzór gigantycznej mandali. Podstawę otacza 108 wizerunków bóstw i 147 nisz z młynkami do modlitw.Już z daleka widać potężną białą kopułę, z namalowanymi wszystkowidzącymi oczami Buddy. Obiekt wzniesiono na przecięciu pięciu silnych linii geomantycznych. Wokół stupy rozmieszczone są liczne klasztory lamajskie. Odkąd Chińczycy zajęli Tybet, Boudhanath stało się jednym z największych ośrodków religii i kultury tybetańskiej. Tłumy wiernych w modlitewnym skupieniu niemal bez przerwy okrążają stupę.

















Obok stupy znajduje się świątynia poświęcona przyszłemu Buddzie,





Wielki młynek modlitewny


a także wytwórnia mandali. Mandala buddyjska to harmonijne połączenie koła i kwadratu, gdzie koło jest symbolem nieba, transcendencji, zewnętrzności i nieskończoności, natomiast kwadrat przedstawia sferę wewnętrzności, tego co jest związane z człowiekiem i ziemią. Obie figury łaczy punkt centralny, który jest zarówno początkiem jak i końcem całego układu.


Następnie podjeżdżamy pod ghaty kremacyjne w Pashputinath. Przechodzimy do nich obok szkoły, króra ma pootwierane drzwi i okna, aby turyści mogli zobaczyć jak uczniowie się uczą. Więc gdy podeszliśmy to na nasz widok wszyscy zaczęli coś recytować. Pilotka wyjaśniła, że uczniowie liczą w ten sposób na jakies wsparcie finansowe.



Mijamy nepalczyków ze słomą na stosy,



sklepiki z kolorowym proszkiem do zrobienia na czole znaku tika


kolorowych mieszkańców Nepalu,


Nepalki piorące w rzece, do której kilkanaście metrów dalej wrzuca się prochy zmarłych,




a także tych którzy chcą zarobić pare groszy.


Dochodzimy do ghat. Ghaty kremacyjne w Pashputinath położone sa nad świętą dla nepalczyków rzeką Bagmati. Na tych kamiennych platformach palone są zwłoki wyznawców Hinduizmu, a pozostałości zostają wrzucone do rzeki Bagmati.










Rzadko spotykany w Nepalu widok  – trumna w kondukcie żałobnym


Oddalamy się troche od ghat i udajemy się do świątyni hindiustycznej Paśupatinath Mandir. Jest to kompleks obiektów śiwaickich na brzegu rzeki Bagmati we wschodniej części miasta. Świątynia zbudowana została prawdopodobnie w 3 wieku naszej ery. Najstarsze opisy pochodzą z roku 477 n.e.





Wracając spod świątyni nad ghaty zauważamy dziwny widok. W klatce stoi koza, która jest za chwolę wyprowadzona z niej i zaprowadzona pod słup. Wokół słupa zgromadzona jest grupka ludzi. Oskar tłumaczy nam co za chwile się stanie. Daje mu więc aparat by podszedł i zrobił zdjęcia, my stajemy w oddali.





Ofiara z młodego koguta, kozy lub bawołu jest nie tylko zabijaniem zwierzęcia – daje także „nieszczęsnemu bratu” szansę wyrwania się z więzienia jego ciała.

Jedziemy do Bhaktapur. Bhaktapur, którego inną nazwą jest Bhadgaon (Miasto Wielbiących), to trzecie główne miasto w Dolinie Katmandu. Bhaktapur jest miastem fascynującym, a brak ruchu ulicznego sprawia, że spacer miejskimi uliczkami to prawdziwa przyjemność, zwłaszcza w porównaniu ze zwiedzaniem tłocznego Katmandu.
 Najstarsza część miasta rozciąga się po stronie wschodniej, wokół Tachupal Tole (zwany też Dattatraya). Od XIV do XVI w. Bhaktapur był stolicą kraju w Dolinie Katmandu; właśnie wtedy centrum przeniosło się dalej na zachód, gdzie powstał Durbar Square. Większość zabytków w Bhaktapurze pochodzi z końca XVII w., kiedy panował Bhupatindra Malla.
Miasto położone jest na północnym brzegu rzeki Hanumante. Poruszać się tu można głównie pieszo. W oczach turystów Bhaktapur zdaje się składać z jednej krętej drogi, przerywanej placami. 
Można obejrzeć zobaczyć wiele interesujących świątyń i sanktuariów, jednakże w Bhaktapurze prawdziwą atrakcję stanowi możliwość obserwowania codziennych rytuałów, niezmiennych od wieków. Ludzie suszą ziarno na słońcu, pompują wodę, piorą bieliznę, barwią przędzę. Dzieci bawią się na ulicach, sklepikarze zachwalają egzotyczne towary, garncarze robią naczynia, kobiety mielą ziarno. Ta średniowieczna atmosfera miasta urzeknie każdego.




Na plac Durbar Square w Bhaktapur wchodzimy przez brame


i mamy przed sobą wspaniały widok.






Tu kręcono film "Mały Budda"




Świątynia Njatapola – najwyższa świątynia w Nepalu, ma ponad 30 m wysokości i konstrukcję opartą na liczbie pięć.






Prawie cała nasza grupa udała się na obiad. My w tym czasie obeszliśmy plac wzdłóż i wszerz i dopiero na koniec poszliśmy do restauracji, z której był piękny widok na cały plac. Nie mieliśmy zamiaru nic jeść, ale Chester postanowił nam zasponsorować obiad. Aż dziwne, bo jakoś go nie darzyliśmy sympatią i on o tym na pewno wiedział.
Do autokaru wracalismy przez Plac Garncarzy,




 i przez wąskie uliczki




Wrócilismy do hotelu. Ponieważ do kolacji mieliśmy sporo czasu, a po drugie i tak w hotelu nic nie można było zrobić poszliśmy z Oskarem jako naszym przewodnikiem na spacer po uliczkach Katmandu. Musieliśmy się pilnować, bo ruch na ulicach Katmandu był bardzo duży. Idąc tak natkneliśmy się na jakąs demonstracje. Podobno w Nepalu to normalny widok.



 
Dotarliśmy do jakiegoś bazarku. Poszperalismy na różnych straganach, ale nic nie kupilismy. Wrócilismy do hotelu.
Po zjedzeniu kolacji wyskoczyliśmy jeszcze na chwilę do kawiarenki internetowej. Po powrocie spakowaliśmy się i poszliśmy spać. Oczywiście prądu nie było. By umyć i wysuszyć sobie włosy musiałam wstawać o 4.00 nad ranem gdy go właczyli na 4 godziny. Mogłabym wstać o 7.00,  ale wolalam nie ryzykować, że wyłaczą go wcześniej. I tak nam minął ostatni dzień naszego  zwiedzania.