Gwalior - Orchha 12 marzec 2009 (Indie)

Dziś w Indiach jest obchodzone Święto Holi. Holi jest jednym z najbarwniejszych i najradośniejszych indyjskich świąt. Obchodzone jest z okazji wiosennego zrównania dnia z nocą w czasie pełni księżyca w miesiącu phalguna (przełom lutego i marca). Uczestnicy zabawy świętują zakończenie zimy, polewając się barwioną wodą i posypując nawzajem kolorowymi proszkami (gulal), które przywodzą na myśl jaskrawe barwy budzącej się do życia przyrody. Proszek czerwony symbolizuje nową krew, która płynąc w żyłach niesie życie i pragnienie miłości.


Wedle jednego z podań dotyczących Holi pewien srogi król wymagał, aby wszyscy poddani oddawali mu cześć. Kiedy wykonania tego polecenia odmówił jego własny syn, bezwzględny król skazał go na śmierć. Wówczas siostra króla Holika podążyła za księciem na miejsce egzekucji i zasiadła wraz z nim na stosie. Dzięki jej poświęceniu chłopiec został ocalony, choć sama Holika straciła życie. Dla upamiętnienia jej śmierci w wigilię święta Holi rozpala się ogromne ogniska. Drewno na podpałkę, krowi nawóz i śmieci wokół centralnego punktu obchodów zbierane są na wiele dni przez rozpoczęciem ceremonii. Po rozpaleniu ognia mężczyźni i kobiety obchodzą ognisko dookoła, śpiewając i tańcząc. W środku ogniska składany jest garnek ze świeżo zebranym ziarnem jęczmienia, które spożywane jest po wygaśnięciu ognia.


Obchody Holi to czas, kiedy ludzie należący do różnych kast i warstw społecznych spotykają się wspólnie i zapominają o wszelkich podziałach. Początkowo święto Holi przeznaczone było dla śudrów, członków najniższej z czterech warn (bramini - kapłani, kszatrijowie - wojownicy, waiśjowie – kupcy i rzemieślnicy, śudrowie – rolnicy i słudzy), którym nie wolno było brać udziału w innych festiwalach. Współczesnym mieszkańcom Indii Holi kojarzy się przede wszystkim z beztroską radością i kolorem. Raz w roku wszelkie różnice, które dzielą na co dzień ludzi, zdają się na chwilę schodzić na plan dalszy. W czasie Holi znajomi składają sobie częściej wizyty, obdarowują się słodyczami i posypują wzajemnie kolorowym proszkiem. Wszyscy pozdrawiają się serdecznie  i wymieniają uściski.







Ruszamy dziś w dalszą podróz po Indiach do Gwalior. Oczywiście na postojach wychodzimy na droge i robimy zdjęcia przejeżdzającym,




oraz robimy zdjęcia zza szyb busa.










Gwalior było kiedyś stolicą ważnego indyjskiego księstwa o tej samej nazwie. Nazwa Gwalior pochodzi od imienia świętego męża Gwalipy, który w I w. n.e. wodą z sadzawki uzdrowił z trądu przebywającego na polowaniu na tych terenach Suraja Sena, przywódcę Radżputów. Mędrzec Gwalipa nazwał króla imieniem Suhan Pal, przepowiadając, że tak długo jak jego następcy również będą nosić to imię trwać będzie potęga rodu. Kiedy 84-y potomek przyjął inne imię, tj. Tej Karan królestwo upadło. Słynna sadzawka Suraj Kund skąd pochodziła uzdrawiająca woda wciąż znajduje się na terenie fortu, który został zbudowany na wzgórzu na którym Suraj Sen spotkał mędrca Gwalipę. 



W 1398 r. Tomarowie (należący do rodu Radżputów) objęli kontrolę nad fortem Gwalior. Tomarowie obronili fortu przed delhijskimi sułtanami w 1505 r., podczas gdy wielu z ich sąsiadów poniosło porażkę. Po śmierci radży Man Singha w 1516 r., znanego z miłości do muzyki i pięknej architektury, fort został zaatakowany przez Ibrahima Lodi z Delhi i po roku walk zdobyty. Później fortem władali Mogołowie a w1754 r. zdobyli go Marathowie, którzy walczyli wokół fortu z Brytyjczykami przez następnych 50 lat. W 1858 r. fort Gwalior był sceną ciężkich walk między Brytyjczykami dowodzonymi przez Hugho Rose’a, a walczącymi o wolność powstańcami pod wodzą legendarnej rani Lakshmibai z Jhansi. Rani była żoną radży z Jhansi i po jego śmierci wraz ze swoją osobistą strażą broniła twierdzy Jhansi przed Brytyjczykami. Po upadku twierdzy Rani dołączyła do głównych sił powstańczych w Gwalior. Ruszyła do bitwy przebrana za mężczyznę i została zabita podczas dramatycznej walki. Ostatecznie Scindiowie objęli kontrolę nad fortem w 1886 r. a ich potomkowie żyją w Gwalior do dziś. 








W jednym z pałacy było mnóstwo nietoperzy. Przewodnik powiedział nam, że zawsze jak przychodzi tu grupa z Włoch to one budzą się i uciekają, ponieważ Włosi zawsze krzyczą.


Gdy zwiedzaliśmy fortece podążała za nami grupka roześmianych hindusów obserwując nas. Jak już wychodziliśmy machnęłam na nich żebyśmy sobie zrobili zdjęcie. Oczywiście radośc ich była ogromna. Robili sobie fotki z nami, a my z nimi. Pozy takie i takie. Ech …ubaw mieliśmy wszyscy po pachy. Na pożegnanie uścisnęliśmy sobie dłonie.


Gdy wracaliśmy do busa zauważyliśmy, że coś się dzieje przy jednym z zabudowań. Przewodnik powiedział nam, że gromadzą się tam ludzie z wioski, okolic i podróżni z okazji 50 dnia po śmierci tamtejszego bramina. Wieczorem miała odbyć się uczta i każdy kto na nią przyjdzie zostanie ugoszczony, przewodnik też się tam wybierał. Powiedział, że my oczywiście też możemy, ale my niestety nie moglismy. Na tyłach domu przygotowywano darmowy posiłek.
Bramin w hinduizmie to członek najwyższej warny: klasy kapłańskiej. Przynależność do warny bramińskiej, jak i pozostałych jest dziedziczna. Bramini to kapłani, posiadający wiedzę, znajomość obrzędów, umiejętność recytacji odpowiednich formuł przy składaniu ofiar i czynnościach rytuału państwowego, publicznego i domowego.








Przy drodze wiodącej do fortu od strony Bramy Urwahi stoją wykute w skale i pochodzące z VII-XV w. tirthankars - nagie posągi dźinijskie przedstawiające tych którzy drogą ascezy osiągnęli stan oświecenia. W 1527 r. muzułmańskie wojska Babura rozbiły tym posągom twarze oraz dokonały ich swoistej kastracji. Ostatnio niektóre z tych posągów zostały zrekonstruowane. Posągi są ponumerowane białymi cyframi u ich podstaw, np. nr 20 to Adi Nath - pierwszy dźinijski tirthankars (posąg ma 17 m wysokości). 




Mieliśmy się dziś udać do pałacu Jai Vilas, pałacu maharadżów Scindia, jednego z najstarszych i najbardziej szacownych rodów arystokratycznych w Indiachale ale niestety ze względu na Święto Holi był on tego dnia zamkniety dla zwiedzających.

Pałac Jai Vilas zza bramy

Pilotka zaproponowała nam, że w zamian za to zrobimy sobie przejażdżke dorożkami po Gwalior. Wszyscy się zgodzili i ruszylismy ku dorożkom. Dorożka jak dorożka, ale konie to obraz nędzy i rozpaczy, sama skóra i kości. Aż dziwne że miały siłe ciągnąć dorożke z ludźmi. Przejazd dorożką okazał się wielką frajdą. Mieszkańcy Gwalior na widok sznura dorożek zatrzymywali się, machali do nas, uśmiechali i prawie wszyscy, którzy mijali nas na rowerach, rikszach, motorach pozowali nam do zdjęć. Ogólnie my mielismy frajdę z jazdy dorożką i z mieszkańców że są tak mili i usmiechnięci, a oni chyba z nas, że coś się dzieje w ich miasteczku. A samo Gwalior? Miasto ładne, mi przypominało trochę miasto kolonialne.











Punkt wymiany opon w Indiach może wyglądać tak,


A na zwykłym rowerze można przewieść bardzo dużo.


Przyjechaliśmy na nocleg do Orchhy do hotelu pięknie położonego wsród zieleni i nad rzeką.


Kategoria:
0 Responses

Prześlij komentarz