Dziś dzień poza Bangkokiem. Jedziemy najpierw do parku. Safari Park to otwarty obszar. Podczas przejażdżki własnym samochodem albo dołączając się do jednej z wycieczek busami po drodze mija się różne naturalne środowiska, w których mieszka wiele gatunków zwierząt. Mijamy więc żyrafy, zebry, wielbłądy, jakieś ptaki i inne. Teren jest przepiękny. Zwierzęta przywykły tu do jeżdżacych samochodów więc nie uciekają, nie atakują, a czasem ma się wrażenie, że specjalnie pozują :)) Jest jeszcze zasada, że jak np. zebra wejdzie na drogę nie wolno trąbić, przepędzać tylko trzeba czekać cierpliwie aż zwierze pójdzie sobie dalej. Miejsce to jest rajem dla osób lubiących fotografować :)))) Ciężko mi wybrac z 5 zdjęć więc zasypie Was zdjęciami :)))))))))))))))))))))
Podjeżdżamy do wysokiej bramy. Otwiera się automatycznie i wjeżdżamy, zamyka się, a przed nami następna brama. Jesteśmy więc jakby w kleszczach bram. Za chwilę druga brama otwiera się i wjeżdżamy w teren leśny. Za chwile przechodzi obok nas dumy król zwierząt - lew. Teraz już wiadomo po co były te zabezpieczenia w postaci dwóch wysokich bram.
W części poprzedniej można było otwierać okna w samochodzie i robić zdjęcia, a tu jest to zakazane. Zdjęcia więc są robione zza szyby.
Podjeżdżamy dalej i mamy szczęście, bo trafiamy na karmienie tygrysów. Pani będąca w klatce wyrzuca kawały mięsa na zewnątrz.
Wyjeżdżamy z tego miejsca i znów jesteśmy przy mniej groźnych zwierzętach.
Mi to miejsce bardzo podobało się. Można tu spędzić cały dzień, ale przed nami inne atrakcje.
Jedziemy dalej. Czym bardziej zbliżamy się do następnego celu tym coraz bardziej zaczęły zbierac się nad nami czarne chmury, aż w końcu zaczęło padać. W końcu to pora deszczowa J
Ale ponieważ widzimy, że deszcz jest coraz słabszy czekamy w parkingowym barze aż przejdzie. W międzyczasie podziwiamy zupę z krwi z kurczaka, której nie odważamy się spróbować. Podobno jest bardzo smaczna J
Jemy za to jakiś tam miejscowy deser
W końcu deszcz przestaje padać i ruszamy zwiedzać Pałac Bang Pa-In. Pierwszy pałac w Bang Pa-In wzniósł król na pamiątkę urodzin syna w latach 1629-1656. Potem w XVIII wieku na Ayutthaya najechali Birmańczycy i pałac popadł w ruinę. Potem w XIX w. został odrestaurowany. Dodano do niego ogród w stylu Wersalu i dobudowano więcej budynków. Po terenie można poruszac się pieszo albo wynajetym pojazdem elektrycznym.
W jeziorku można karmić żółwie.
Aby wejść do pałacu należy założyć spódnice, które dają przed wejściem. W środku podziwiamy salę audiencyjną. Zdjęć robić nie wolno.
Na terenie znajduje się też rezydencja w chińskim stylu (zdjęć jak zwykle w środku robić nie wolno)
Z okna dostrzegamy domek dla duchów. W Tajlandii wszędzie znajdują się domki dla duchów: przy sklepie, hotelu, restauracji, domu itd. Tajowie wierzą, że gdy budują dom to zabierają duchom ich terytorium. Bezdomnym bytom stawia się więc małe domki, aby mogły w nich zamieszkać. Do domku składa się codziennie ofiary w postaci jedzenia, kwiatów, picia, kadzidełek, żeby udobruchać mieszkające w nim duchy.
Na parkingu jeszcze rzut oka na wesoły i głośny autobus
I ruszamy dalej. I tu następna ciekawostka tym razem dla osób które zamierzają poruszać się tam samochodem. U nas na rondzie ma pierwszeństwo ten kto jest na nim, a w Tajlandii obowiązuje prawo silniejszego. Tak więc kierowcy noga na gaz i nie wahać się J.
Jedziemy do Ayutthaya. Jest to starożytna stolica Królestwa Syjam. I tu małe wyjaśnienie. Królestwo Syjam istniało do II wojny światowej, a potem nazwa została zmieniona na Tajlandia. Ayutthaya została całkowicie zniszczona przez Birmańczyków w XVIII wieku. Teraz możemy oglądać tylko ruiny wspaniałych niegdyś pałaców i świątyń. Miasto to jest na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Skoro ruiny robią takie wrażenie to jak to wszystko musiało wyglądać w całej okazałości?
Z nazwami w Ayutthaya mogłam coś pokręcić, bo jak dla mnie trudne do zapamiętania co jest co. Ale spróbuje.
Podjeżdżamy najpierw pod Wat Yoi Chai Mongkol.
Jest to świątynia wzniesiona na pamiątkę zwycięstwa nad wojskiem Birmańskim w bitwie w XVI w.
Wchodzimy na teren świątyni i tu od razu zachwyca nas Leżący Budda.
Ubrany jest w żółte szaty. Kolor ten ma symboliczne znaczenie. Kolor żółty to poniedziałek, a tego dnia urodził się obecny król.
Stromymi schodami wchodzimy do czedi. Czedi to budowla w której przechowuje się relikwie Buddy takie jak np. włos, fragment kości bądź prochy króla.
Na środku znajduje się Budda, a wokół niego 7 mniejszych posągów , też Buddy. Przed wejściem dostajemy złote płatki i 7 płatków należy przykleić na 7 posągów. Te cieniutki płatki ze złota buddyści przyklejają do posagu jako formę ofiary i podziękowania. Obklejamy nie tylko posągi ale i siebie, bo przyklejały się do rąk.
Wokół czedi znajduje się zrujnowany klasztor z 135 posągami Buddy. Oczywiście wszystkie ubrane w żółte szaty.
Wat Mahathat został prawdopodobne wzniesiony pod koniec XIV wieku. Znajduje się tu znane wyobrażenie Buddy. Kamienna głowa wyłania się spośród korzeni drzew.
Piękne miejsce, ale pora ruszać dalej.
Wat Mahathat został prawdopodobne wzniesiony pod koniec XIV wieku. Znajduje się tu znane wyobrażenie Buddy. Kamienna głowa wyłania się spośród korzeni drzew.
W takich wnękach umieszczano skremowane prochy.
Wat Phra Sri Sunphet został założony w XV wieku jako świątynia państwowa przez króla Borommatrailokanata . Potem świątynie rozbudował jego syn Rama Thibodi II, który wzniósł 2 czedi, by w nich złożyć szczątki swego ojca i brata. Trzecią czedi na miejsce spoczynki Ramy Thibodiego II wybudował Borommaracha IV. Zespół był rozbudowywany przez kolejnych władców, aż do najazdu Birmańczyków w 1767 roku.
Przez około 200 lat po upadku Ayuthhaya obok Wat Phra Sri Sunphet znajdował się niczym nieosłonięty posąg Buddy. W 1956r. wystawiono nową budowlę nad odrestaurowaną figurą – Viharn Phra Mongkol Bophit.
Jeszcze rzut okiem na to co dookoła i wracamy do Bangkoku.
Ponieważ jest jeszcze dość wczesna pora postanawiamy iść na nocny bazar. Na bazarze pełno podróbek zegarków, torebek, ubrań znanych firm. Ogólnie nic ciekawego. Ale torebki... cudo ;))))
Leń wstąpił w nas i postanawiamy wrócić do hotelu tuk-tukiem. Ale szalony kierowca! Tajlandzki Kubica J. Manewry między samochodami, a do tego zawrotna prędkość, aż nam mało włosy nie spadły z głów. Wrażenia super!
Prawie naprzeciwko naszego hotelu jest też jakiś bazar. Okazuje się, że to słynny Pat Pong. Jest to jedna z najczęściej odwiedzanych dzielnic Bangkoku, znana z przewodników z licznych barów go-go, domów publicznych, dyskotek. Tak opisują, a jak jest faktycznie? Dla mnie wielkie rozczarowanie. Gdybym nie wiedziała, że jest to właśnie Pat Pong pomyślałabym, że to kolejny bazarek. Kilka rzędów straganów, tłum. Przy każdym stoisku głośno zachwalający swój towar sprzedawca. Można tu kupić tak jak i na Nocnym Bazarze „markowe” produkty: ubrania, zegarki, torby, portmonetki, portfele, okulary itd. Należy tu mocno targować się, gdyż ceny są dużo zawyżone, sprzedawcy liczą chyba na naiwnych turystów. Tak więc jest to bardziej bazar niż ulica rozrywek, gdyż ja jakoś dużej liczby tych barów nie widziałam, naganiaczy tez zresztą nie.
Wracamy do hotelu, bo trzeba się przygotować na następną wycieczkę....też poza Bangkokiem.





















































































































Prześlij komentarz