Rano za oknem leje. Jak będziemy zwiedzać w deszczu? Z niepokojem podchodzimy co chwile do okna.
Na szczęście po śniadaniu opady były coraz mniejsze. W końcu przestało padać. I dobrze, bo przed nami zwiedzanie Bangkoku.
Bangkok to - w dosłownym tłumaczeniu z tajskiego - Miasto śliwek. Ale pełna oficjalna nazwa brzmi: Miasto Aniołów, Wielkie Miasto Nieśmiertelnych, Wspaniałe Miasto Dziewięciu Klejnotów, Siedziba Króla, Miasto Królewskich Pałaców, Dom Wcieleń Boskich, Wzniesiony przez Wiśwakaramana na Polecenie Idry. Nadał mu ją król Rama I podczas swojej koronacji w 1782 r. Składała się wtedy z 43 sylab, ale z czasem dodano jeszcze 21 i dziś figuruje w Księdze Rekordów Guinnesa jako najdłuższa nazwa geograficzna na świecie. Jest to dość młode miasto liczące nieco ponad 200 lat.
Zwiedzanie zaczynamy od Dzielnicy Chińskiej. Znajduje się tu Wat Traimit. W Tajlandii bardzo często słyszymy słowo „wat”. Wat to po prostu otoczony murem zespół budynków pełniących funkcje buddyjskich świątyń i ośrodka danej społeczności. Jeszcze mała uwaga dotycząca strojów. Do niektórych obiektów, a w szczególności do świątyń nie wpuszczają turystów w krótkich spodenkach, mini spódniczkach lub dużych dekoltach. Warto więc mieć przy sobie jakąś chustę, którą w razie czego można się obwiązać. Nie wolno też stawać na progu.
Wat Traimit znane jest z największego na świecie posągu Buddy wykonanego ze złota, który waży 5,5 tony i ma około
Opuszczamy świątynię Złotego Buddy i przechodzimy pobliskimi ulicami chińskiej dzielnicy. Zerkamy do spotkanych po drodze sklepów, restauracji, ulicznych jadłodajni.
Wchodzimy w jakiś bazarek z żywnością. Takiej ilości różnorodnych potraw na tak małym obszarze to ja jeszcze nie widziałam. Od różnorodności może zakręcić się w głowie i zrobić niedobrze… dosłownie. Specyficzny zapach, tłok sprawiają, że z ulgą wychodzimy z tego zgiełku i oddychamy świeżym powietrzem.
Kapusta na różne sposoby :))))
Na ulicy można skorzystać z usług fryzjera albo kosmetyczki wybielającej skórę. Tak to jest, że Tajki by chciały być jasne, a my opalone. Można więc spotkać w słoneczny dzień dziewczyny chroniące się przed słońcem pod parasolem lub pod kapeluszami.
Wracamy na parking. Tu czeka nas mała niespodzianka. Ponieważ w Bangkoku jest ciężko o miejsce do parkowania to nasz samochód zostaje zastawiony przez inny. Ale tu ciekawostka - samochody zostawia się zawsze na luzie. Panowie będący akurat na parkingu przepchali blokujący samochód dalej i pokierowali odpowiednio nasz samochód przy wyjeździe by nie uszkodzić innych :)). Potem oczywiście tamten samochód został z powrotem przepchany w to samo miejsce. W międzyczasie na parkingu pojawiły się dzieci ze szkoły i musiały grzecznie poczekać aż i ich bus będzie mogł też wyjechać.
Ruszamy dalej chłonąc Bangkok zza okien. Przejeżdżamy obok Ministerstwa Obrony,
najbardziej chyba znaną ulicą Khaosan Road wypełnioną tanimi guesthousami, barami, straganami, lokalnymi biurami podróży.
Podjeżdzamy pod Parlament.
I dalsza podróż ulicami
Tak jak w Indiach i tu uwage przyciagają słupy
Podjeżdżamy pod Muzeum Narodowe. Niestety było zamknięte. Ruszamy więc do Pałacu Vimanmek. Na parkingu uwagę naszą przykuwa kolorowy szkolny autokar. Mało tego, że jest kolorowy to z daleka słychać, że już jedzie. Z głośników na zewnątrz rozbrzmiewa muzyka. W środku jest karaoke. Jednym słowem wesoły autobus.
Pałac Vimanmek jest największym na świecie budynkiem wykonanym z drewna tekowego. Konstrukcje wzniesiono w 1900 r. bez użycia ani jednego gwoździa. Król mieszkał tu 5 lat. Potem przez wiele lat pałac nie miał specjalnego znaczenia. Dopiero w latach 80-tych obecna królowa Sirikit uczyniła z niego muzeum Ramy V oraz centrum tajskiej kultury. Przed wejściem do pałacu zostawia się obuwie i aparaty fotogaficzne, gdyż zdjęć w środku nie można robić. Budynek ma 31 pomieszczeń służących jako muzeum. Możemy tu obejrzeć sale tronową, sypialnie, łazienki. Wiele przedmiotów i zdjęć z okresu panowania Ramy V, a także jego prywatne kolekcje sztuki. Ogólnie miejsce warte odwiedzenia.
Tylko na ulicach Bangkoku, a nie w sklepach, barach itp można kupić banany w cieście. Może na zdjęciu nie wyglądają apetycznie, ale uwierzcie mi… są przepyszne!
Wysiadamy na chwile przy targu kwiatowym. Kwiaty na nim poukładane są po mistrzowsku. Jest to raj dla miłosników robienia zdjęć kwiatów.
Znajduje się tu także targ owocowo-warzywny.
I jakże by mogło zabraknąc ulicznych restauracji, nawet tu :)))))
Jedziemy dalej.
Każdy mężczyzna w Tajlandii zostaje na pewien okres swojego życia mnichem. Dla jednych jest to tylko kilka tygodni lub miesięcy, dla innych całe życie. Mnisie szaty przywdziewają na ogół pomiędzy ukończeniem szkoły, a podjęciem stałej pracy. Jest to tradycja, którą każdy chłopiec stara się uszanować. Dla tajskiej rodziny posłanie syna do klasztoru jest wielkim wydarzeniem i zaszczytem.
Podjeżdżamy pod dom Jima Thomsona.
Jest to muzeum utworzone z domostwa w tradycyjnym tajskim stylu. Jim Thomson po II wojnie światowej osiedlił się na stałe w Tajlandii i zajmował się handlem tajskim jedwabiem. Na początku lat 60-tych wybudował piękny dom, składający się z kilku budynków połączonych w całość. Był on kolekcjonerem przedmiotów z Tajlandii i jego kolekcja jest teraz wystawiana w muzeum. Przedmioty, które zgromadził robią wrażenie. Bardzo fajne miejsce: zieleń, spokój i można poczuć atmosfere tamtych lat. Wokół domu jest piękny tropikalny ogród. Ogrody zwiedza sie indywidualnie natomiast dom obowiazkowo z przewodnikiem. Zdjęć w środku robić nie można. Może z zewnątrz nie wygląda super, ale w środku dom ma specyficzny klimat. Bardzo fajne miejsce do zwiedzania.
Ruszamy dalej z oazy spokoju do hałaśliwych ulic. Ponieważ w Bangkoku są bardzo duże korki i jechać szybko się nie da, więc możemy delektować się widokiem ulic.
Docieramy w końcu do Bayoke Sky Tower. Jest to najwyższy budynek w Bangkoku, który jest hotelem. Wjeżdzamy na 83 piętro.
Wchodzimy kilka schodków do góry i jesteśmy na obrotowym tarasie widokowym, z którego mamy wspaniały widok na cały Bangkok.




Wieża Bayoke Sky Tower jest 48 pod względem wysokości na świecie. Można tego dowiedzieć się z tablicy :))
Zjeżdżamy kilka pieter w dół i idziemy na kolacje. Szwedzki stół oferuje róznorodne potrawy, których nie jesteśmy w stanie wszystkich spróbować. Mamy stolik tuz przy oknie więc jedzenie wspaniale smakuje przy takich widokach.
I tak powoli zapadł zmrok. Wjeżdżamy jeszcze raz na 83 pietro i podziwiamy teraz Bangkok nocą.
Mamy jeszcze siły więc wstępujemy do jakiegoś centrum handlowego MBK
Kręcimy się po nim, ale niestety nic nie kupujemy. Ceny znów wysokie, albo jak w miare tanio to nic ciekawego. Postanawiamy wrócić do hotelu. I tu wielkie zaskoczenie. Gdy podchodzimy do wyjścia widzimy jedną wielką ściane deszczu. Na pieszo wracać odpada, bo po minucie suchej nitki by na nas nie było. Biec do taksówki … to samo. Czekamy i dumamy. W końcu postanawiamy poszukac innego wyjścia, bo może tam taksówki będą bliżej wyjścia. Znajdujemy. Taksówkarz kiwnął na nas czy chcemy się z nim zabrać. Podbiegł z parasolem i podprowadził nas do samochodu. Ten krótki odcinek wystarczył by w butach woda chlupała J. I tak w strugach deszczu wracamy do hotelu za 200 BTH (20 zł).

































































































ups, nie wolno pisać komentarzy, czy mam jakąś blokadę, czy posłałam w kosmos? ;P
ojjj pewnie jak zwykle coś narozrabiałas ;)))))