DELHI - 5.03.2009 (Indie)


          Wylądowaliśmy. Jesteśmy w Indiach! Jeszcze trudno w to uwierzyć, może dlatego, że lotnisko nie jest tak barwne jak to co mieliśmy zobaczyć wkrótce. Po odprawie wymieniliśmy pieniądze i ruszyliśmy na zewnątrz. Pierwsze moje odczucia po wyjściu z lotniska to chłód ( wtedy było około 20°C ), a potem, że jest tu szaro. Pewnie to za sprawą mgły lub smogu, który wówczas otulał Delhi. Hmmmm… gdzie te kolorowe ulice, które widziałam w przewodnikach? Czekaliśmy na autokar. Zaczęli nas obstępować hindusi, którzy chcieli pomóc przy bagażu. Przewodniczka ostrzegła nas, żeby pod żadnym pozorem nie zostawić ani nie oddawać im bagaży, gdyż grozi nam pozostanie na 3 tyg. tylko w tym w czym stoimy J Przestawiliśmy zegarki o 4,5 godz. do przodu i zaczęliśmy się rozglądać. Wyciągnęłam aparat i zrobiłam moje pierwsze zdjęcie w Indiach. 


Moje pierwsze zdjęcie 
      
Podjeżdża w końcu autokar, a raczej mini autokar, w którym usadawiamy się. Trochę niektórym przeszkadza, że jest mały i nie będą siedzieć pojedynczo, ale w końcu jest nas tylko 18 osób w grupie. Zanim autokar ruszył wchodzi chłopak z szefem biura i każdemu zakłada naszyjnik z nagietek na szyje i częstuje czymś słodkim. Wyglądało to jak pokrojona chałwa i właściwie niezbyt było dobre, takie dziwne w smaku, ale zjadłam całe. Nie należy odmawiać i przynajmniej spróbować by nie zrobić im przykrości. Oczywiście trafiła się czarna owca, która nie chciała ani kwiatów, ani słodyczy. Jak się później okazało była to pani Halinka, wiecznie niezadowolona. Pozostało jeszcze rozdanie nam po butelce wody i możemy ruszać do hotelu. Dojeżdżamy do niego około 8.00 rano. Mamy 2 godz. czasu na kąpiel, śniadanie i krótki odpoczynek. Chyba to zmiana czasu tak na nas działa, że wcale nie chce nam się spać.
Wreszcie zaczynamy naszą przygodę z Indiami. Autokar wiezie nas pod bramę meczetu  Jami Masjid czyli pod Meczet Piątkowy. Zanim wejdziemy zrzucamy się na opłatę na jeden aparat, bo fotografowanie w środku wynosi 100 rupii. Pilotka mówi, że nie warto, ale na szczęście nie posłuchaliśmy jej. Zdejmujemy buty i zakładamy „sukienki” by zakryć ramiona i kolana i wchodzimy do środka. Odtąd będzie to normalne, że do większości świątyń w Indiach wchodzi się boso.



Wielki Meczet jest ostatnią kosztowną budowlą, o jaką pokusił się Szach Dżahan. Budowę rozpoczęto w 1644 r., a w roku 1658 prace nad największym meczetem w całych Indiach zostały zakończone. Obiekt ma trzy wielkie bramy, cztery narożne wieże i dwa 40-metrowej wysokości minarety, zbudowane z czerwonego piaskowca i białego marmuru w formie na przemian ułożonych barwnych, pionowych pasów. Szerokie schody wiodą do imponujących bram. Wschodnia brama była niegdyś przeznaczona wyłącznie dla władcy. Dziś otwiera się ją w piątki i podczas świąt muzułmańskich. Do meczetu prowadzi brama północna oraz południowa. Dziedziniec meczetu mieści 25 tys. osób. Warto wejść na południowy minaret skąd można podziwiać Czerwony Fort i całe Old. Dalej, po drugiej stronie rzeki, widać dymiące fabryki, a na południu rozciąga się New Delhi.






Ruszamy do następnego punktu programu. Przyklejam nos do szyby i wreszcie zaczynam czuć prawdziwe Indie. Robie po drodze kilka zdjęć.





Docieramy do Czerwonego Fortu. Zbudowana z czerwonego piaskowca Cytadela jest dziełem Szacha Dżahana. Mierzy w obwodzie 2 km, a jej wysokość waha się między 18 m od strony rzeki a 33 m od strony miasta. Budowa tego ogromnego fortu, rozpoczęta w 1638 r., trwała 10 lat. Marzenia Szacha Dżahana o rządzeniu z nowej stolicy, Szachdżahanabadu w Delhi, nie spełniły się do końca, gdyż jego syn, Aurangzeb, pozbawił go władzy i wtrącił do więzienia w forcie w Agrze. Cytadela pochodzi z czasów apogeum mogolskiej władzy. Kiedy cesarz na grzbiecie słonia wjeżdżał na ulice Old Delhi, był to najwspanialszy pokaz mogolskiego przepychu i siły. Rządy mogołów w Delhi nie trwały jednak długo. Aurangzeb był pierwszym i ostatnim wielkim mogolskim władcą, który sprawował władzę z tego miejsca. Niegdyś tuż pod wschodnim murem fortu płynęła Jamuna, której wody wypełniały głęboką na 10 m fosę. Dziś koryto rzeki znajduje się ponad 1 km dalej na wschód, a fosa jest pusta. Główna brama, Lahore Gate, nazwana tak od miasta Lahaur (w Pakistanie), w kierunku którego jest zwrócona, stanowi obiekt o symbolicznym znaczeniu dla narodu hinduskiego. W trakcie walk o niepodległość patrioci deklarowali pragnienie ujrzenia indyjskiej flagi powiewającej właśnie nad Czerwonym Fortem w Delhi. Po odzyskaniu niepodległości Nehru oraz Indira Gandhi wiele razy wygłaszali mowy do tłumów zgromadzonych na maidanie (odkryte miejsce, plac) przed fortem. Co roku 15 sierpnia (Dzień Niepodległości) premier Indii przemawia tu do tysięcy przybyłych Hindusów. Minąwszy bramę, wchodzi się na arkadowy Chatta Chowk (Kryty Bazar), gdzie niegdyś sprzedawano najwspanialsze towary, o jakich tylko zamarzyła świta dworska (m.in. jedwabie, biżuterię, złoto). Dzisiaj sklepiki zaspokajają potrzeby turystycznej klienteli i chociaż jakość wyrobów z pewnością jest gorsza, niektóre z nich wciąż wyróżniają się królewską ceną. Arkady znane były także jako Meena Bazaar, czyli coś w rodzaju centrum handlowego dla kobiet z królewskiego dworu. W każdy czwartek bramy fortu zamykano przed mężczyznami i na teren cytadeli wpuszczano tylko panie.





W Diwan-i-Am, sali audiencji publicznych, władca wysłuchiwał skarg i rozstrzygał spory swoich poddanych. Alkowa cesarska wyłożona była marmurem inkrustowanym drogimi kamieniami. Wiele z nich skradziono po powstaniu w 1857 r. Elegancka sala została odrestaurowana na polecenie Lorda Curzona, wicekróla Indii w latach 1898–1905. W zbudowanej z białego marmuru, wspaniałej Diwan-i-Khas, sali audiencji prywatnych odbywały się prywatne spotkania cesarza. Główne miejsce w komnacie zajmował niezwykły Pawi Tron, który w 1739 r. został wywieziony przez Nadira Szacha do Iranu. Szczerozłoty tron zdobiły stojące w tyle rzeźby pawi, pomiędzy którymi pyszniła się papuga, wyrzeźbiona z jednego kawałka szmaragdu. Inkrustacja z niezliczonej liczby drogich kamieni nadawała ptakom bajecznych barw. Ten majstersztyk, wyczarowany ze szlachetnych metali, szafirów, rubinów, szmaragdów i pereł, rozebrano, a Pawi Tron znajdujący się dzisiaj w Teheranie jest tylko zlepkiem zachowanych fragmentów oryginału. Marmurowy piedestał, będący jego podstawą, pozostał na swym dawnym miejscu. W 2007 roku kompleks został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Tu znajdował się Pawi Tron




Opuszczamy Czerwony Fort. Robimy jeszcze zdjęcie grupce Hindusów


i fotografujemy jakąś małą kapliczkę tuż przy Czerwonym Forcie. Przydrożnych kapliczek w Indiach jest mnóstwo. Hinduski panteon jest niezwykle liczny - święte księgi szacują liczbę bóstw na 330 mln. Wszystkie są uznawane za manifestacje Brahmana, a wybór danego bóstwa na obiekt kultu i próśb stanowi wynik osobistych decyzji lub jest podyktowany tradycją lokalną czy kastową. Brahmana często opisuje się w jednej z trzech głównych postaci, czyli Trimurti: Brahmy, Wisznu i Śiwy.


Ruszamy dalej.

         
Następnym punktem programu jest Raj Ghat czyli miejsce kremacji Mahatmy Gandhiego. Nad brzegiem Jamuny skromna kwadratowa płyta z czarnego marmuru wskazuje miejsce, gdzie dokonano kremacji zamordowanego w 1948 r. Mahatmy Gandhiego. W każdy piątek, dzień jego śmierci, odbywa się tutaj ceremonia upamiętniająca tamto zdarzenie. Raj Ghat otoczony jest dzisiaj pięknym parkiem.
Żaneta i Paweł chcieli z bliska zrobić zdjęcia marmurowej płyty i szybko pobiegli tam, gdyż grupa już odchodziła. Ale ku ich zdziwieniu strażnik zaczął gwizdać na gwizdku i coś krzyczeć. Myśleli, że z tej strony co wchodzą nie ma wejścia i pobiegli do drugiego wejścia. I znów to samo, a ponieważ grupa już się oddaliła więc zrezygnowali. Okazało się, że strażnik gwizdał dlatego, że nie zdjęli butów :))))



Udajemy się pod Bramę Indii. Jest ona zbudowana ku chwale indyjskich żołnierzy, którzy zginęli w I wojnie światowej i na wojnach z Afganistanem. Budowlę ufundował 10 lutego 1921 roku książę Wielkiej Brytanii. Nazwiska poległych żołnierzy zostały wyryte na ścianach Bramy. Budowę ukończono w roku 1931. Mierząca 42 m Brama jest położona w bardzo ważnym punkcie miasta, w którym zbiega się wiele ulic. Ruch odbywa się w pobliżu tego zabytku zawsze, chyba, że zakażą tego władze - z różnych przyczyn (np. ataku terrorystów).



Ponieważ nie można zatrzymywać się przed Pałacem Prezydenckim ani przed Parlamentem Indii objeżdżamy rondo dookoła 2 razy oglądając budynek parlamentu.

Docieramy do Muzeum Indiry Gandhi. Budynek obecnego Muzeum Pamięci Indiry Gandhi był niegdyś rezydencją pani premier. Zwiedzający mają okazję obejrzeć osobiste rzeczy Indiry Gandhi, na przykład sari, które miała na sobie w dniu zabójstwa.

                      
Sari, które miała na sobie Indira Gandhi w dniu zabójstwa.
 


Prezent z Polski

 

Ostatnią drogę Indiry Gandhi osłania Kryształowa Ścieżka . Przykryto nią plamy krwi w miejscu, gdzie upadła zastrzelona przez sikhów z jej osobistej ochrony w grudniu 1984r gdy wychodziła z domu na spotkanie z producentem filmowym. W miejscu tym dwóch żołnierzy stale pełni straż. Według mnie to muzeum jest niezbyt ciekawe. W środku w 90% wypełnione jest zdjęciami i artykułami z gazet.




Ostatni punkt, a zarazem według mnie jeden z najfajniejszych to świątynia sikhijska – Gurudwara 

Sikhizm - religia ta jest przeciwna wojnom religijnym. Nie chce dzielić ludzi na muzułmanów, hinduistów, chrześcijan. Uważa, że Boga można kochać nazywając go Allahem, Jahwe, Kryszną itp. Sikhowie sprzeciwiają się systemowi kastowemu i wszyscy noszą to samo imię Singh (lew). Przed wejściem do gurdwary należy zdjąć obuwie i nakryć głowę. Prowadzą do niej schody, na środku których znajduje się woda, w której sikhowie obmywają nogi. My nie musimy. Wchodzimy na górę i ukazuje się nam wspaniała świątynia przed którą jest wywieszona flaga na znak, że w środku wyłożona jest Święta Księga. Niestety fotografowanie w środku jest zabronione.

Rytualne obmycie nóg przed wejściem do światynii 

       

Wchodzimy do środka i na chwilę przysiadamy by posłuchać śpiewów odprawianych nad Księgą. Sikh siedzi nad Księgą wykonując pokłony do podłogi, składa ofiary najczęściej pieniądze i wycofuje się tyłem, twarzą będąc zwrócony do Księgi, również kłaniając się nisko. Potem zasiada on na podłodze, przy czym kobiety nie siedzą razem z mężczyznami. Każdy (kobieta lub mężczyzna) jest uprawniony do prowadzenia ceremonii religijnej. Przy Księdze siedzi 3 mężczyzn, którzy grają.
Sri Guru Granth Sahib - święta księga wyznawców sikhizmu oraz ravidasi. Ma 1430 stron. Jest przeznaczona nie do czytania, lecz do śpiewania. Sikhowie traktują ją nie tylko jak świętą księgę, lecz także jak żywego guru. Nazywana bywa "Panią Księgą" Skoro Guru Granth Sahib pełni rolę żyjącego Guru, to jest traktowana tak jak Guru z najwyższym szacunkiem i uwielbieniem. Sikh zawsze kłania się nisko, zbliżając się do Niej lub oddalając się od Niej. Składa przed Nią ofiary. Księga spoczywa na poduszkach, na podium, pod baldachimem, przykryta bogato haftowaną tkaniną. Ma swój pokój z łożem, do którego jest przenoszona  gdy nie jest wystawiana. Łoże jest wielkie, i ozdobiona. Księga traktowana jest jak bóstwo, ma w swojej sypialni nawet klimatyzacje, która zapewnia latem chłód, a zima ciepło. Jest ona wachlowana wachlarzem czauri. Często otwiera się ją na chybił trafił i na przypadkowo wybranej stronie szuka się rozwiązania danego problemu.






Do najważniejszych obowiązków sikhów należy noszenie turbanu i Pięciu Ka (pandź kakkar): keś (broda i długie włosy symbolizujące świętość), kangha (grzebień), kaććh (luźne spodenki oznaczające skromność), kirpan (szabla lub miecz symbolizujące moc i godność) oraz kara (stalowa bransoleta noszona zazwyczaj na prawym nadgarstku, znamionująca siłę i odwagę). Sikh nie spożywa alkoholu, nie pali tytoniu i nie uznaje umartwień cielesnych.



Przewodnik zaprowadził nas poza programem na chwilę na zaplecze do kuchni znajdującej się przy świątyni. Kuchnia jest darmowa i przeznaczona dla wszystkich gości.




Po wyjściu udajemy się do Świętego Jeziora. Przechodzimy obok jakby bramek, w których rozdawany jest parszad, poświęcony pokarm przygotowany w przyświątynnej kuchni.



Dochodzimy do Świętego Jeziora znajdującego się przy świątyni.




Udając się do wyjścia ze świątyni dostrzegamy, że prawie na czubku masztu przed świątynią jest człowiek. Okazuję się, że maszt jest ubierany przez jakiegoś sikha. Sikhowie uważają to za wielki zaszczyt i bardzo chętnie to robią. Nasz przewodnik po Delhi był bardzo zadowolony, bo zdobył kawałek flagi z masztu.



Wychodząc ze świątyni mijamy bardzo ciekawą budkę telefoniczną wartą utrwalenia na fotografii .



To był długi dzień, pełny nowych wrażeń. Udajemy się na nocleg. Przed kolacją jeszcze robimy wypad do apteki z pilotką po leki, które mają chronić nasze jelita i są według pilotki skuteczne na tutejsze pokarmy. Ruch na ulicy był bardzo duży. Pierwsze zetknięcie z ulicą było przerażające: tłok, nikt nie przepuszcza, trąbienie, popędzanie innych, hałas, nie ma czegoś takiego jak pasy dla pieszych, kto odważniejszy ten jedzie lub idzie, po prostu rozjadą a nie ustąpią. Potem już oswoimy się z zasadami ulicy i będzie lepiej, nawet przez ulice będziemy przechodzić sami :))))))))))
Po kolacji padamy. W końcu nie spaliśmy od środy rano. To był naprawdę napięty program i bardzo długi dzień.
Kategoria:
0 Responses

Prześlij komentarz