Turcja 22-28.08.2007


ZAKOŃCZENIE ? (Kuba)

Kuba jest piękna. Dwa tygodnie to za mało. W niektórych miejscach chciałoby się zostać dłużej, a w ilu ciekawych nie byliśmy wcale. Cieszę się, że spełniłam jedno ze swoich marzeń i tam byłam w tym czasie, gdy jeszcze żyje Fidel Castro.

Wyspa zachwyca, jest magiczna i chyba nie można jej porównać z innym miejscem na ziemi.

Kuba zapadła nam w sercach i na pewno nie pozwoli zapomnieć o sobie.

Ja tam byłam, mojito, rum piłam
A com widziała i słyszała, tu umieściłam...



 
ja na Kubie :)

FRANKFURT - WARSZAWA 25 czerwiec 2007 (Kuba)

We Frankfurcie jesteśmy rano, a samolot do Polski mamy dopiero o 17.00. Po odebraniu bagaży udajemy się spróbować zmienić godzinę wylotu. Niestety na wszystkie stanowiska jakie były jedynie stanowisko LOT-u było chwilowo nieczynne. Kubańskim zwyczajem siadamy i grzecznie czekamy. Z nudów zaczynamy obserwować ludzi. Ale różne typy kręcą się po tym świecie :))

“Zaraz wracam” trwało około pół godziny. Za 25 € udało nam się zmienić samolot na 11.50. Ponieważ dochodziła 10.00 więc od razu poszliśmy do odprawy bagażowej. Bagaż podręczny tym razem przechodził przez dwie bramki. Potem lot i jesteśmy w Warszawie.

Jakaś dziwna ta Warszawa, brak tej cudnej zieleni, wszyscy się gdzieś spieszą, duży ruch samochodowy na ulicach, pełno reklam przy drogach....

VARADERO 24 czerwiec 2007 (Kuba)

Od rana jesteśmy w gotowości. Po śniadaniu ruszamy wydać ostatnie CUC na rum, kawę, cygara, bransoletki, likier, piwo. Trochę się nam przy tym zeszło więc na plażowanie zostało mało czasu. Przed plażą zamawiamy kolorowe drinki i po cichaczu ( bo barman powiedział, że jak na plaże to nam zrobi w plastikowych pojemnikach) wynosimy je na plaże, żeby zrobić sobie z nimi sesje fotograficzną. :-)







12.00 zbliżała się nieubłaganie więc pora zwolnić pokoje. Potem ostatnia cola, lunch i wsiadamy do autokaru bogatsi o 25 CUC na głowę, które dostaliśmy na opłatę wylotową.
Ruszamy na lotnisko. W autokarze wpatrujemy się w to co za szybą.
Ostatnie spojrzenie na Kubę:









Na lotnisku wszystko sprawnie i szybko. Mieliśmy jeszcze sporo czasu przed odlotem, ale było nam tak smutno, że opuszczamy już Kubę, że nie chciało nam się nigdzie chodzić po lotnisku. Poczekaliśmy na odlot siedząc. Lot mimo, że 10 godz. jakoś nam zleciał szybko. Może dlatego, że teraz więcej przespaliśmy w samolocie. Tym razem lecieliśmy nad oceanem prosto na Anglię.

VARADERO 23 czerwiec 2007 (Kuba)

Dziś dzień zakupów. Po śniadaniu ruszamy w miasto w poszukiwaniu miejscowego bazarku. Zgodnie z przewodnikiem znajduję się on naprzeciwko Parku Centralnego. Ku naszemu rozczarowaniu nic tam nie było oprócz ogrodzonego placu budowy. Ruszamy więc w przeciwnym kierunku ku małemu bazarkowi, który wypatrzyliśmy z autokaru gdy wracaliśmy do Varadero. Po drodze wstępujemy do wypożyczalni skuterów i dogadujemy wypożyczenie nam po południu rowerów. Niestety gapy z nas bo nie zabraliśmy na Kubę prawa jazdy, a bez niego wypożyczenie skuterów nie jest możliwe.

Mijając nasz hotel nie możemy odmówić sobie szklaneczki coli. Ponieważ zakupy nas wołały picie było szybkie i idziemy dalej. Tuż przed bazarkiem zatrzymują nas przejeżdżający na skuterze Niemcy, z którymi byliśmy na objeździe. Cieszyli się na nasz widok tak jakbyśmy byli ich najlepszymi przyjaciółmi :)))) Pogadaliśmy chwilę, my po angielsku, oni po niemiecku i ruszyliśmy dalej. Bazarek malutki, ale wizyta na nim jakże była owocna. Nie tylko kupiliśmy brakujące prezenty, ale spotkaliśmy i innych “znajomych” z naszej grupy objazdowej. Dostaliśmy zaproszenie na spotkanie grupy w niedziele wieczorem do jakiegoś tam hotelu. Niestety my w tym czasie będziemy już lecieć do Polski. Na bazarku kupujemy tez imieninowy prezent dla Nuski, bo następnego dnia ma imieniny. :)) Oczywiście nie wiedziała co to ;-).
W powrotnej drodze w sklepikach kupiliśmy cygara, płyty. Wróciliśmy do hotelu na lunch. Po lunchu krótka sesja zdjęciowa na plaży i relaks na plaży.



Z wypożyczeniem rowerów był extra pomysł, zwłaszcza, że zapłaciliśmy mniej niż się spodziewaliśmy ( po 4 CUC ). Jechało nam się fajnie z wyjątkiem gdy do pokonania była górki. :))
Dojechaliśmy do pola golfowego, a ponieważ był to półmetek naszego czasu więc postanowiliśmy zawrócić. Zmieniliśmy nieco powrotną trasę dzięki czemu ominęliśmy owe górki, które tak dały nam się we znaki.














>


Po rowerach sił starcza nam jedynie na doczołganie się do hotelowego baru... na cole. Odpoczynek i zanim poszliśmy do pokojów na odpoczynek wstąpiliśmy do hotelowego sklepiku by kupić rum, koszulkę, piwa. Teraz czas na zasłużony odpoczynek.

Na kolacji spotykamy sympatyczną parę Polaków. Wymieniamy się wrażeniami z podróży, a potem to już standard: bar, pogawędka. Powoli też już pora pakować się więc wracamy do pokoi. U mnie w pokoju wydarzyło się coś dziwnego... i jaka strata.... na półce przy łóżku stała butelka rumu ... i nie uwierzycie, ale usłyszałam z łazienki huk, a gdy wybiegłam na podłodze leżała potłuczona butelka. Dziwne. A jakie opary rumowe zaczęły się po chwili unosić :-]. Więcej się przez tą noc nawdychałam oparów niż przez cały pobyt wypiłam rumu.

GUAMA 22 czerwiec 2007 (Kuba)

Pobudka wcześnie rano i pędzimy na śniadanie. Ale jesteśmy przecież na Kubie więc odbijamy się od zamkniętych drzwi. Na szczęście nie my jedni więc jest szansa, że nam wkrótce otworzą. Gdy w końcu doczekaliśmy się na otwarcie jemy w pośpiechu i pędzimy na recepcje. I po co? Znowu musimy czekać. 20 minut po czasie przyjeżdża autokar. I tu zaskoczenie, bo okazuje się, że jedziemy wraz z grupą Niemców, a nie jak nam mówiono tylko we trójkę. Na szczęście dwujęzyczny przewodnik Jose Antonio jest tak sympatyczny i gadatliwy, że nie żałujemy.

Ruszamy na półwysep Zapata. Mijamy po drodze dawny dom Al. Capone,



miasteczko z pomnikiem roweru,



wielkie uprawy cytrusów,



Kubańczyków z meczetami. Przejechaliśmy przez całą Kubę, a nie widzieliśmy zarośniętych poboczy taj jak u nas. Nie widzieliśmy tez by trawę kosili kosiarkami ( oprócz hoteli) tylko meczetami.



Półwysep Zapata jest to jedna z największych, ale i najrzadziej zaludnionych krain Kuby. Zachowała się niemal całkowicie w naturalnym stanie. Cały obszar jest chroniony jako rezerwat przyrody, częściowo z przyczyn strategicznych, gdyż po wojnie w Zatoce Świń władze wolą mieć wszystko pod kontrolą i na każdy zjazd z głównej drogi trzeba mieć oficjalne zezwolenie.
Docieramy do rezerwatu Zapata



i tam wsiadamy na łódki motorowe, którymi dotrzemy do Guamy, repliki wioski Indian Tainów.

>


Podróż łodzią zapiera nam dech w piersiach. Ten powiew i te widoki kojarzą nam się z Amazonką i sprawiają, że chcemy by ta podróż trwała jak najdłużej.



Po przepłynięciu kanału wypływamy na największe naturalne jezioro na Kubie – Laguna de Tesoro. Miejscowi Tainowie wrzucali na jego dno skarby, by nie trafiły w ręce Hiszpanów.



Przepływamy przez jezioro i docieramy do wioski.



A tu znów zapiera nam dech w piersiach. Co za widoki. Nawet świadomość, że są to repliki nie psuje nam wrażeń. Wśród pokrytych trzciną chat stoją naturalnej wielkości figury Tainów, a każda z nich reprezentuje określony aspekt kultury ludu. Spacerujemy, podziwiamy, fotografujemy...



i fotografujemy....



... i fotografujemy...jak w transie...



Przechodzimy rytualne oczyszczenie i malowanie twarzy.



Niestety mimo szczerych chęci nie dane nam było skosztować mięsa krokodyla.

Wsiadamy znów na łodzie, a gdy wpływamy na jezioro kierowca motorówki pozwala każdemu po kolei pokierować motorówką. Oczywiście grzechem by było odmówić :)))
Potem proponuje nam zmianę trasy powrotnej za drobną opłatą przez naturalny kanał. Wszyscy zgodzili się. Nagły wiraż...... i tu dopiero tracimy dech: zakręty, ptactwo, kopiec termitów, roślinność, lilie wodne.... istna bajka.



I tak jak w bajce zatrzymujemy się na “łące lilii wodnych” i każda z kobiet została obdarzona po lilii wodnej od kierowcy motorówki. Gdyby wszedł w tą wodę to scena prawie jak z “Nocy i dni” :))))))



Niestety dobiliśmy w końcu do brzegu



Kolejnym punktem programu jest wizyta na fermie krokodyli. Na półwyspie Zapata występują dwa gatunki krokodyli : amerykański i kubański. Krokodyle żyły kiedyś w tych samych basenach, jednak zaczęły się krzyżować, więc musiały zostać rozdzielone.
Krokodyle leżały prawie nieruchome. Pracownik fermy zmusił ich do ruchu smacznymi przekąskami, ale tylko na chwile. Potem znów zastygły prawie w bezruchu. Wyglądały jak kamienne rzeźby.



Po lunchu jedziemy na plaże Playa Larga w Zatoce Świń. Ale to nie w tym miejscu miała miejsce inwazja amerykańska. Woda w morzu ciepła, a piasek na plaży jeszcze cieplejszy.



Po kąpieli ruszamy do mini zoo. Jest tam oryginalna loteria z zakładami – należy zgadnąć, do której chatki wbiegnie wypuszczona z klatki świnka morska i stanąć przy tym domku. Oczywiście nikt nie zgadł, więc stwierdziliśmy, że świnka jest tresowana i wbiega do tej chatki przy której nikt nie stoi. ;))


(kawa)

Ostatni punkt wycieczki to Cárdenas. W tym mieście urodził się Elian Gonzales, mały chłopiec, który stał się symbolem konfliktu ideologicznego pomiędzy Kubą a USA. My zatrzymujemy się tu jednak z innego powodu. W Cárdenas znajduje się Museo Oscar Maria de Rojas.



Zostało założone w 1900 r. i jest jedną z najstarszych placówek muzealnych w kraju. Prezentuje bardzo różnorodne zbiory w większości dotyczące historycznego, kulturalnego i przyrodniczego dziedzictwa wyspy. Można tam zobaczyć dziwną zmniejszoną głowę z Ekwadoru, szkielet sprzed 5,8 tys. lat, biżuterie Majów, kolekcje monet, motyli, broni palnej. Robimy zrzutkę na wykupienie pozwolenia na fotografowanie ( 5 CUC ) i jako jedyni z całej grupy robimy zdjęcia. Babcia, która pracuje w muzeum tak się tym przejęła, że od momentu przekroczenia progu pierwszej sali ciągnęła mnie za sobą i kazała praktycznie każdy eksponat fotografować. Nie sposób było jej zgubić, a o odmowie zrobienia zdjęcia można było zapomnieć. Babcia nawet podniosła raz szklaną osłonę by można było zrobić dobre zdjęcie. Z tego wszystkiego mamy mnóstwo zdjęć kamieni i kamyków i innych drobiazgów.



(na pierwszy rzut oka to czaszka, ale jeśli się przyjrzycie to zobaczycie, ze jest to ... )



(tym piórem podpisano pierwsza konstytucje Kuby)



Zajęci pozbywaniem się babci nie zauważamy, że za oknem bardzo rozpadało się. Dostrzegamy to dopiero po wyjściu gdy rzuca się nam w oczy chłopiec bawiący się w wodzie na ulicy. Woda sięgała mu prawie po kolana, a on biegał po niej, nurkował. Szkoda, że nie mogłyśmy do niego dołączyć.



Gdy ruszyliśmy autokarem to widzimy, że ulice miasteczka zamieniły się w potoki. A deszcz padał krótko.
Po powrocie do hotelu idziemy na pyszną kawę, potem kolacja. Padający deszcz uniemożliwia nam spacery wieczorne więc wieczór spędzamy w hotelowym barze.